Witajcie
Październik to miesiąc dla mnie nieistotny z punktu widzenia motocyklisty. Ponieważ był to już trzeci październik jak motocyklisty wiem co mówię. Najczęściej pada ( w tym roku wyjątkowo nie), robi się ciemno i zimno, a ilość przejechanych na moto kilometrów drastycznie spada. Wyjazdy ograniczają się do przewietrzenia moto i ciuchów i krótkich wypadów w niezbyt odległe zakątki Trójmiasta. Są oczywiście i tacy, którzy śmigają nadal, dla mnie to już nie jest przyjemne. To najsmutniejszy miesiąc, gdzie powoli żegnam się z moto i przygotowuję do zimowania.
Ale, tym razem na początku października udało się zorganizować jeszcze jeden wypadzik z ekipą cafe 3 miasto. Darek polecił nam miejsce wprost wymarzone dla każdego wielbiciela motocykli. Szopa u Piotra bo tak to miejsce nazywamy, znajduje się pomiędzy Tczewem na Starogardem Gdańskim (dokładnego miejsca nie podam, ale gdy ktoś chciał się wybrać niech się komunikuje ze mną). Miejsce z tych " na końcu świata". Przejazd dobrych parę kilometrów przez lasy, co akurat fantastycznie urozmaiciło wyjazd.
No dobra ale od początku. W ostatni wrześniowy weekend umówiliśmy się, że odwiedzimy Piotra. Darek miał zorganizować spotkanie, tak na 11, bo rano przecież już zimno. Stanęło na tym, że mamy być na 10 w niedzielę na miejscu, więc wyjazd 8:30 spod DeLuxe, a to przecież jesienią prawie środek nocy :)
W sumie na starcie stawiło się 5 maszyn, a w Pruszczu dołączyła kolejna dwójka. I tak siedmiu wspaniałych pomknęło w nieznane (drogę znał tylko Darek). Było zimno, ale trasa pusta i jechało się w miarę ok, tempo typowo wypoczynkowo-turystyczne, czyli zgodnie z przepisami. Maszyny, dwa W 800, Truxton, GL 1000, piękna cafe XV i dwa Hornety. Zjazd z głównej trasy nie zapowiadał tego co czekało za chwilę. Droga wiodła przez las, mimo dość twardej nawierzchni, zakręty i niektóre proste, to "ruchome piaski", nie był to łatwy odcinek, szczególnie dla XV na szerokim kapciu. Prędkości spadły zdecydowanie, na szczęście W ma głęboki bieżnik, no i przydały się lekcje na crossie u Tomka :)
Cali i szczęśliwi dotarliśmy pod domostwo. To nie była szopa, lecz przerobione hale rolnicze na trzy spore garaże, wypełnione po brzegi motocyklami i motorowerami, o przekroju lat produkcji 1950 - 2011, z czego zdecydowana większość to lata 70 i 80. Stan techniczny większości nazwałbym złomem, ale gdyby złożyć z tego coś sensownego, wyszłoby sporo prawie nowych maszyn. Oczy świeciły się każdemu z nas, każdy znalazł coś dla siebie, ale zakup tego dnia był tylko jeden, Maciek kupił starego Komara.
Są w tej "szopie" sprzęty warte sporo kasy, między innymi CB750 0, czyli pierwsza wersja na szprychowanych kołach, ale też taki właśnie Komar. Poniżej parę sprzętów, które nas oczarowały:
GPZ 900R - Pamiętacie TopGun, no to właśnie tam śmigał na nim Tom. Wygląd zewnętrzny to po prostu bajka, sprzęt jakby wyjechał z salonu. Nie pamiętam ile miał przejechane, ale to naprawdę było niewiele. Niestety moto od nastu lat po prostu stało w suchym i ciepłym pomieszczeniu. Mechanicznie jedna wielka niewiadoma, bak cały zardzewiały od środka. Natomiast gdybym miał duży salon już stałby w nim jako eksponat.
BMW R60/5 - cudo z patentem prędkościomierza i obrotomierza w lampie.
Honda CB 750 - takich było kilka :)
No i faworyt Szymona i mój Ducati 750 ss - na chodzie, świetnie utrzymany i w dobrej cenie. Gdyby mieć tylko gdzie go trzymać :)
W sumie spędziliśmy tam trzy godziny, a i tak obejrzeliśmy niewielką część kolekcji, uzupełnioną o ciuchy, kaski i ..... rowery, kolejna pasja właściciela. Ponieważ co chwila pojawiają się i znikają sprzęty, na pewno odwiedzę to miejsce jeszcze nie raz.
Wracaliśmy z tego miejsca zaczarowani, obraliśmy trasę przez Pelplin i Starogard, po drodze zatrzymując się na obiad i rozmów o tym co zobaczyliśmy i co byśmy z tym zrobili nie było końca. Wspaniała wycieczka, która niestety może w przyszłości przynieść dziury w budżecie domowym :)
LWG