sobota, 21 czerwca 2014

II Zlot Kawasaki Serii W

 Są takie chwile w życiu, które chcielibyśmy przeżywać ponownie. Niestety bardzo ciężko przeżyć coś o podobnej dawce emocji i radości. Przed wyjazdem na nasze drugie spotkanie, chciałem aby było choć sympatycznie, a wyszło chyba lepiej niż w zeszłym roku.
 Pierwszym "manewrem" było przesunięcie daty spotkania o dwa tygodnie, tym razem był to pierwszy weekend czerwca. W zeszłym roku padało, tym razem, za wyjątkiem Jacka i Kasi, na nikogo nie spadła nawet kropelka. Ba było nawet za ciepło, ale daliśmy radę.
 Po drugie, nie liczyłem na taką frekwencję. Wydawało się, że jeśli przyjadą Ci sami użytkownicy, będzie to sukces. Udało się i w sumie zobaczyliśmy dziewięć W. Grzesiu co prawda przyjechał tylko na jeden wieczór (ale już obiecał, że za rok, będzie już dwa dni), w ostatnich chwili odpadł Andrzej, zabrakło Adka i Kasi z Maćkiem, a szkoda, mam nadzieję, że będą następnym razem.
 Pojawili się natomiast Paweł, pechowiec z zeszłego roku, Jerzy, który także poprzednio zrezygnował w ostatnim momencie i poznany przez nas na Jajcarni Miłosz. Nowo poznani użytkownicy, wnieśli masę nowych tematów, pomysłów i ciekawych przeżyć.
 Standardowo wyjechaliśmy w piątek, mieliśmy o 13, wyszło jakoś tak wcześniej, aby uniknąć deszczu. Zbyt wcześnie aby kierować się bezpośrednio do Daglezjowego, więc obraliśmy kierunek na Starogard, aby spotkać się z teściami. Miało być na chwilę, wyszło na obiad :) Najedzeni udaliśmy się w dalszą drogę, która przebiegła spokojnie. Udaliśmy się w drogę w otwartych kaskach, więc dało się to we znaki, oczywiście jechaliśmy wolniej, ale i tak na dłuższych dystansach ten tym kasku jest jednak mniej komfortowy. Po drodze, przed samym Toruniem, spotkaliśmy Miłosza, który zrobił sobie krótką przerwę. Mówił potem, że dobrze, że na siebie trafiliśmy, bo pewnie trochę by miejscówki poszukał. Przed 17 bezpiecznie dotarliśmy na miejsce, a tam czekał już na nas Jerzy. Zameldowanie i czas na świeże powietrze. Było tak przyjemnie, że nie chciało się siedzieć w środku. Z czasem zaczęli się zjeżdżać kolejni W maniacy, oraz dwaj nowi znajomi, na zupełnie innych maszynach, ale wizyta Marcina i Włodka zdecydowanie uatrakcyjniła spotkanie.
 Już po ciemku dojechali Kasia i Jacek, których po drodze zaskoczyła burza. Ostatni dotarł z Kętrzyna Stefan. W tym czasie byliśmy już najedzeni i po paru drinkach, miedzy innymi z napoju przywiezionego przez Marcina. Nie za dużo, bo plan zakładał sobotnią jazdę.
 Poranek przywitał takim widokiem:


Śniadanko, pożegnanie Grześka i w trasę. Cel Mysia Wieża w Kruszwicy. Niestety Marcin i Włodek stwierdzili, że wolą odpocząć i zostali w Sąsiecznie, reszta na maszyny i w drogę. Jak się okazało wszyscy utrzymywali dobre tempo i dotarliśmy o czasie. Jak się okazało w Kruszwicy odbywał się duży zlot organizowany przez klub MC. Na parkingu pod Mysią Wieżą roiło się od motocykli, a nasze przybycie wywołało lekkie poruszenie samego prezesa :) No nie jest to normalny widok siedem W w jednym miejscu w tym samym czasie.
 Część z nas została na jedzenie, większość udała się na wieżę. Widok rozpościerający się z góry nie do opisania. Piękna pogoda sprawiła, że widoczność na jezioro Gopło jak i okolice była wyśmienita. Dość ciężka droga na górę, szczególnie w obuwiu motocyklowym, została w pełni wynagrodzona.


 Kolejny element naszego planu podróży to Ciechocinek. Wybraliśmy trasę przez kujawskie wioski i pola, jednym słowem rewelacja. Piękne drogi i miły krajobraz umilały jazdę, a wszystko przebiło wielkie pole maków. Wjazd do Ciechocinka i problem z parkowaniem, nawet dla motocykli, w końcu udało się znaleźć kawałek prostego na samej granicy parku. Ekipa znów się rozdzieliła, część do bryczki i na tężnie, a reszta do parku. My wybraliśmy park i zjedliśmy najlepsze w tym roku czereśnie, razem z Tomkiem na koniec przeszliśmy się też na tężnie, ale szału nie było :)
 Czas było wracać do Sąsieczna, tam czekała na nas kolacja, a w brzuchu od samych czereśni pełno nie było. Wybraliśmy trasę starą jedynką, rewelacja, asfalt jeszcze w miarę dobry, a na drodze pusto. Odcinek autostrady za Toruniem jest darmowy, a to oznacza, że nikt na normalną drogę wjeżdżać nie musi. Z Torunia do Daglezjowego dojechaliśmy od drugiej strony, wykorzystując trasę samym brzegiem Wisły. Asfalt średniej jakości, ale widoki rewelacyjne, do tego lasy i masa zakrętów.
 Po powrocie czekała już prawie gotowa kolacja z grilla i zimne piwo, tak piwo po powrocie było najistotniejsze. Kolacja nie do przejedzenia, karkówka, kiełbaski, sałatka, barszcz czerwony i bigos. Nie obyło się bez muzyki i późnego biesiadowania, w niedzielę, można było pospać, no za wyjątkiem Pawła i Jerzego, którzy musieli wyjechać wcześniej. Reszta mogła sobie pozwolić nawet na parę piwek.
 Niedziela ponownie przywitała nas piękną pogodą, a gospodyni smacznym śniadaniem. Pawła już nie było, ale zastaliśmy Jerzego, który z nas wszystkich miał największą do przebycia odległość do domu. Także, jeszcze w prawie pełnym składzie zjedliśmy śniadanie i przyszedł czas aby każdy po kolie opuszczał naszą kompanię.
 W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze Pałac Romantyczny i dzięki niemu, mamy pomysł na przyszłoroczne spotkanie, do którego mam nadzieję dojdzie. Spokojnie i bez pośpiechu udaliśmy się w stronę domu, spotykając na kilometr przed obwodnicą .... Miłosza :)
 Dziękuję wszystkim za przybycie, dzięki Michał za pomoc, szkoda, że nie mogłeś być z nami. Było super.


Zapraszam też do obejrzenia tego co się działo z dwóch perspektyw. Mojej :


I Tomka :


Sorry, że tak długo trzeba było czekać, ale rozpoczęła się dla nas kolejna przygoda i o tym już niebawem :)
LWG
 

3 komentarze: