niedziela, 7 czerwca 2015

Męski wypad 2015 część I

 Ostatnie półtora miesiąca to masa pracy związanej z organizacją Cafe Racer and Classic Bike Show, ale też niesamowita przygoda związana z wyjazdem, nazwanym już dużo wcześniej Męskim Wypadem. Już po powrocie dodaliśmy 2015, bo mamy nadzieję powtórzyć go za rok.
 Miała być "drużyna pierścienia" ale Gnadalf (Adam) nie mógł jechać z nami. Skład zamknęliśmy na pięciu osobach, Szymon i Piotr na Triumphach, Adam na Yamaszce oraz Marek i ja na W 800. Tak naprawdę ojcem zamieszania był Michał, który zorganizował w Lanckoronie I Zlot Klasycznego Triumpha. Cafe Racer Club Poland został partnerem przedsięwzięcia, więc wypadało się wybrać :) Przygotowania, szczególnie żon, trwały dość długo, jeśli chodzi o maszyny, nie było strachu, dbamy o nie bardzo dobrze. Problematyczna wydawała się tylko niepewność o pogodę, połowa maja to jedna wielka niewiadoma, więc jeszcze na dzień przed wyjazdem uzupełnialiśmy ekwipunek przeciwdeszczowy, prognozy mimo, że coraz łaskawsze, nie napawały optymizmem.
 Start 15 maja o 8:00 na termometrze niecałe 10 stopni, było rześko. Mimo pełnego docieplenia, ale jednak w skórze, było w h..j rześko, pierwsze 200 kilometrów dało się we znaki, ale wraz z coraz wyższym położeniem słońca, było coraz lepiej. Pierwszy przystanek jakże nudnej A1 wyznaczyliśmy sobie za Toruniem. Szybkie tankowanie i śniadanie w Burger Kingu i lecimy dalej, przed nami jeszcze tylko 430 kilometrów. Za Włocławkiem mieliśmy zgarnąć kolegę, ale nie mógł się doczekać i pognał dalej sam, spotkaliśmy się jednak przed Łodzią na trasie.

Stan licznika na stracie

 Podróż jak to na autostradzie, szybko i monotonnie, ale udało się czasami zaobserwować ciekawe zjawiska. Mnie najbardziej zaciekawiły drapieżne ptaki latające wzdłuż autostrady, albo siedzące na jej ogrodzeniu. Jest ich naprawdę sporo i  polują przy przejściach dla zwierzyny pod A1. I tak oto człowiek zapędza biedne stworzenia prosto w szpony drapieżnika. Resztę trasy można skomentować tak: dwa przystanki jeden pod Łodzią, drugi pod Katowicami. 


 No dobra spytacie a co z pogodą ? Nadal było rześko, ale coraz przyjemniej, trzy krople deszczu zastały nas w okolicach Łodzi i to tyle. Do Lanckorony wjechaliśmy w blasku zachodzącego za szczytami słońca. 650 kilometrów zakończyliśmy przed 17 i uczciliśmy piwem, najpierw jednym :) 
Bardzo szybko i sprawnie zameldowaliśmy się, odebraliśmy zlotowe pakiety i po szybkiej toalecie przyszedł czas na przywitania. W miarę upływu czasu pojawiało się coraz więcej osób, w sumie już wieczorem pod hotelem stało blisko 40 maszyn, a część zlotowiczów miała pojawić się dopiero w sobotę. Widok z tarasu podobał się chyba każdemu.


Dzień drugi rozpocząłem od porannego spaceru. Reszta ekipy za wyjątkiem organizatora spała w najlepsze, a ja rozpocząłem od sprawdzenia taboru. Wszystkie sprzęty na miejscu, można zwiedzać okolice, a było zacnie w blasku wschodzącego słońca.





 Po powrocie śniadanie było już gotowe. Adam już też wstał, reszta zaczęła się też ogarniać. Na 10 zaplanowany był wyjazd. Dość spora trasa jak na taką ilość pojazdów, bo ponad 220 kilometrów po pięknych trasach Beskidu Żywieckiego i Śląskiego, oraz wizytą u dealera marki Triumph w Bielsku. Organizator przewidział podzielenie kawalkady na trzy grupy. Nie zdało to egzaminu i blisko 50 maszyn było w rozsypce. Trzeba było coś z tym zrobić i wraz z Markiem obstawiliśmy cały przejazd, zabezpieczając wyjazdy z podporządkowanych i ronda. Daliśmy radę, a ganianie za czołem peletony sprawiło masę frajdy i szybkiej jazdy po krętych trasach. Drogi nie najlepszej jakości ale ilość zakrętów i widoki wynagradzały wszystko. Przystanki w Rdzawym muzeum, czy na Równicy, dodały trasie uroku. Na Równicy przydarzył też się wywiad dla TVN Turbo i z 15 minut gadania został w materiale motocykl Szymona i to, że CRCP istnieje. Nie ma co pisać, zobaczcie co widzieliśmy.










Po powrocie do hotelu byliśmy lekko zmordowani, cały dzień świeciło słońce i było bardzo ciepło. Pogoda wymarzona, ale przy pracy jaką włożyliśmy z Markiem w doprowadzenie stada do domu, dała się we znaki. Wieczorna kolacja to miks mięs z grilla i jedynie słuszna Perła Export. Mimo, że nie posiadaliśmy z Markiem maszyn zlotowych, towarzystwo przyjęło nas sympatycznie, choć tematy na pewno zdominowały przeróbki i modyfikacje maszyn. Było tego sporo, ale zdziwiło nas, że nikt nie stawiał na zmiany właściwości jezdnych, a jedynie na upiększaniu i głośności. Być może Triumph tak dobrze się prowadzi :)
 Rozmowy trwały do późna, ale my wiedząc ile kilometrów jeszcze przed nami grzecznie poszliśmy spać, nie jako ostatni, ale prawie. Zlot świetnie przygotowany, super nagrody i świetny gość specjalny Weronika Kwapisz. Następnego dnia czekało nas pożegnanie i podróż w Bieszczady, docelowe miejsce Męskiego Wypadu. Ale o tym następny razem ...






CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz