No cóż to już koniec wakacji, które dla ludzi pracujących ograniczają się, jeśli oczywiście mają szczęście, do dwu lub jednego tygodnia urlopu. Nam udało się wygospodarować wspólne dwa tygodnie, które niestety były deszczowe, lub co najmniej z przelotnymi gwałtownymi burzami.
Plany były takie, że będziemy śmigać po okolicy ile się da, a wyszło tak, że oprócz kilku przejażdżek nie wyszło z tego nic.
No ale od początku, mam nadzieję, że nie pominę niczego istotnego, bo okazało się, że byliśmy w stanie razem, bądź ja sam wygospodarować dość sporo czasu na jazdę po ciekawych miejscach, a nawet ciekawych inicjatywach.
Zaczęliśmy chyba od zlotu Lotoru na Wyspie Sobieszewskiej, oprócz jazdy na miejsce, nic ni pozostawiło w mojej pamięci wyraźnego śladu. Po pierwsze pojechaliśmy sami, okazało się, że na miejscu nikogo nie znamy, ludzie byli w grupkach, pili browara i nie za bardzo wiedzieliśmy po co tam jesteśmy. To był nasz drugi zlot, na pierwszym byliśmy w Gołuniu, ale nie sami, a z teściami. Tamto odczucie było zdecydowanie inne. Mieliśmy możliwość porozmawiać, duży teren ośrodka dawały poczucie wielkości jak i organizacyjnego ładu. Tu wszystko wydawało się nam nie takie. Zrucam to tylko i wyłącznie na to, że byliśmy tam sami :)
Następne imprezy miały już zupełnie inny charakter. W przeciągu dwu tygodni, dwukrotnie odwiedziłem dzieci na koloniach organizowanych przez fundacje. Tym razem, wyjazdy organizowane poprzez forum moto3miasto. Tutaj bawiłem się przednie, niosąc uśmiech na twarzach dzieci. Nic nie daje takiej radości, jak możliwość dzielenia się swoja pasją, a przy tym sprawiać ogromną radość dzieciakom. Cała zabawa polegała na spotkaniu z dziećmi i możliwością ich przewożenia na krótkich odcinkach. W pierwszej edycji wzięło udział około 20 motocykli a w drugiej 30.
Wspólny wjazd na teren kolonii już wywoływał euforię u dzieciaków, a co dopiero możliwość przejechania się Yamahą R1, Kawasaki Ninja, potężnym Vulcanem 1800, czy wspaniałym klasykiem:) Na początku, każde z dzieci z dystansem podchodziło do takiej możliwości, by z czasem, wręcz nas zamęczając, przejechać się każdym sprzętem. To naprawdę była ciężka praca. Ale było warto.
Ten brzdąc, za moimi plecami ledwo sięgał podnóżków, nie był w stanie mnie porządnie złapać, ale był pierwszy przy Wiesi i koniecznie chciał :)
Później był ten "cudny" urlop i dopiero w ostatni weekend udało nam się wyskoczyć na Hel. Wyprawa w tamtą stronę była ok, mimo paru korków udało się dotrzeć w miarę szybko do celu. Ponad 100 kilometrów bez przerwy dało się we znaki, nie jeździliśmy razem prawie całe dwa tygodnie, a nawet jeżdżąc sam pokonywałem krótsze odległości. Pogoda nie dopisała i zarówno w czasie jazdy, jak i na Helu spotykał nas deszcz. Powrót do Gdyni, gdzie umówiliśmy się z Adamem (ten od R1), to droga przez mękę, mimo motocykla przepychanie się przez wielokilometrowe korki dało porządnie w kość. Weekendowy wypad na Hel, odradzam.
Oczywiście powrót do pracy, był równoznaczny ze zdecydowaną poprawą pogody :) Na szczęście udało się wygospodarować czas na wspólne bądź samotne wypady. Już w pierwszym tygodniu razem z Adamem wyskoczyliśmy po pracy na rybkę do Kątów Rybackich. Było szybko :) A i spalanie chyba rekordowe.
W bardzo gorący weekend wybraliśmy się z żoną na wycieczkę, na trasie Gdańsk, Przegalina, Górki Wschodnie, Sobieszewo, Gdańsk. Upał był taki, że wystarczyło zatrzymać się na chwilę i poczuć jak na basenie z gorącą wodą. Sama jazda rewelacyjna, rybka w Sobieszewie tania i dobra, a widoki niepowtarzalne.
Następny weekend to najpierw samotna przejażdżka po Kaszubach, w sumie 150 kilometrów, a następnego dnia w dużo lepszej aurze wspólny wypadzik na trasie Gdańsk, Szymbark, Gołubie, Brodnica, Kartuzy, Gdańsk.
Tutaj nie obyło się bez zwiedzania i spacerów. Na początek Szymbark ze słynnym odwróconym do góry nogami domkiem i całym skansenem. Dla motocykli wjazd na parking za free, ale wejście na teren skansenu w sezonie to 20 zł. Mimo ceny zwiedzających tłumy. Potem było arboretum w Gołubiu. Małe, ale świetnie pielęgnowane gospodarstwo z niesamowitą ilością roślin wszelakiego rodzaju i pochodzenia. Jest to miejsce w którym na pewno o każdej porze roku będzie zupełnie inaczej. My trafiliśmy na rozkwit roślin późno letnich i wczesno jesiennych, więc pojedziemy tam pewnie jeszcze nie raz. Droga powrotna z postojem w Brodnicy Górnej, tam zjedliśmy wyśmienite pierogi i podziwialiśmy widoki. Z tarasu widokowego widać całą panoramę Kaszub, ze wszystkim wzniesieniami terenu. Poniżej tarasu miejsce w którym co roku odbywają się imprezy związane z truskawką, narodowym owocem Kaszub. W sumie 6 godzin poza domem, 200 kilometrów w pięknym kaszubskim klimacie, no i super pogoda.
Kolejny weekend to wyjazd ze szwagrem i jego żoną na Mierzeję Wiślaną. Pogoda znów dopisała, choć zapowiadało się deszczowo. Spokojne tempo, tak zamuliło szwagra, że nie zjechał na Obwodnicę Południową i pognaliśmy dalej. Skończyło się tym, że przy okazji zwiedziliśmy spory kawałek Żuław Zachodnich, co tylko urozmaiciło wyjazd. Niestety dzień był wietrzny, a charakter Żuław to przede wszystkim rozległe pola, więc momentami było dość ciężko.
Po trafieniu przez Suchy Dąb i Cedry Wielkie na S7 droga biegła już standardowo. Na samej Mierzei było już tylko fantastycznie. Stan dróg determinują w tym rejonie lasy, asfalt mimo, że nie popękany, jest pofalowany. Rozrastające się korzenie wypychają i podnoszą asfalt, a to w połączeniu z piaszczystym gruntem pozwala poruszać się tylko przepisowymi prędkościami. Najpierw kawka, później obiadek, miły spacerek i co dziwne słońce. Słońce świeciło tylko tam, przez całą trasę było pochmurno, a momentami nawet kapało, a tam słońce :) Po obiedzie, zachciało się spać, ale trzeba było wracać. Bardzo sympatyczny czas spędzony rodzinnie na moto, niestety jedyny taki wypad ze szwagrem, a mogło być ich zdecydowanie więcej .....
Kolejną weekendową podróż odbyliśmy wraz z naszymi sąsiadami do Parpar, położonych w delcie Wisły na wysokości Sztumu. Odbywał się tam zjazd Konfraterii więc można było liczyć na swojski napitek i jadło. Napitki niestety bez procentowe, ale jadło wyśmienite. Położenie w środku lasu, cisza i czyste powietrze sprawiły, że pogoda nie miała znaczenia. Ciekawostką był fakt iż właściciel tereny to także miłośnik motoryzacji, a motocykl wiszący na ścianie jest ponoć na chodzie. Spędziliśmy cały dzień w drodze i na świeżym powietrzu, więc wyjazd bardzo udany. Nalewka zakupiona na miejscu nie dotrwała dnia następnego :)
Ostatnie weekend sierpnia spędziliśmy na wspólnym wyjeździe z ludźmi z moto3miasto na zlot w Łebie. Niemrawe zgłaszanie się ludzi, ze względu na prognozy pogody, zakończyło się wyjazdem około 30 maszyn. Kolumna była tak długa, że w Sierakowicach ludzie myśleli, że to parada. Trasa do Łeby wiodła przez Kartuzy i Sierakowice, więc tempo było sympatycznie spokojne. Na samym zlocie było miło i przyjemnie. Spotkaliśmy teściów i wielu znajomych z forum, którzy bawili tam już od piątku. Był wspólny spacer do portu, lody, oglądanie parady i po raz pierwszy w życiu zimny Lech .. free :) Popołudni tak się rozpogodziło, że zaczęliśmy się w uniformach grzać. Być może dlatego padła decyzja, wsiadamy na moto i wracamy. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na stacji, pożegnaliśmy się i część pojechała jeszcze do Gdyni, a reszta rozjechała się do domów.
"Wakacje" mimo słabej pogody w lipcu, można uznać za udane. Spędziliśmy na moto wiele fajnych i miłych chwil. Zwiedziliśmy, czy też odwiedziliśmy wiele miejsc, w których dawno nie byliśmy, bądź nie wiedzieliśmy, że istnieją. Do pracy poruszałem się prawie wyłącznie na moto, więc zamykam ten okres 8500 kilometrów na liczniku. W przyszłym roku na pewno zdecydujemy się na dłuższe wypady, na razie chyba po Polsce, ale kto wie .... :)
..."zamuliło"...;)
OdpowiedzUsuń