sobota, 24 grudnia 2011

Wesołych Świąt

                                     
  Spokojnych, bez wariactwa i biegania. Smacznych,bo taki zwyczaj świętowania. Obfitych w prezenty i życzenia. Pogodnych w warunki do jeżdżenia :)
  Wiele znaków wskazuje na to, że zachodnia i północna częśc naszego kraju w drugim dniu świąt pogodowo będzie sprzyjać do śmigania.

piątek, 18 listopada 2011

A jednak koniec sezonu

Dopóki nie posiadałem motocykla, wydawało się, że motocykle są swego rodzaju elementem krajobrazu. Tak jak bociany, wiosną przylatują, stają się częścią naszego życia, a jesienią opuszczają nas i czekamy do wiosny.
Z motocyklem jest podobnie, niestety nie możemy odlecieć do ciepłych krajów, zostajemy i jesteśmy zdani na łaskawszą aurę. Kiedy kupiłem motocykl, nawet przez myśl mi nie przeszło, że może być to trudne, męczące i denerwujące. Naprawdę nie zrozumie tego ten, kto nie uwielbia jeździć dla czystej przyjemności z jazdy. Skutki uboczne braku dosiadania moto , to nade wszystko, pogłębiony syndrom jesiennego przygnębienia.
Od ostatniego wpisu, nie miałem nawet siły i ochoty, aby zasiąść i napisać cokolwiek. Nawet dwu godzinna przejażdżka 11 listopada nie poprawiła humoru na tyle, aby zdobyć się na poświęcenie odrobiny czasu dla bloga.
Minęły ponad dwa tygodnie i zaczynam powoli oswajać się z myślą o zimowaniu W800. Sąsiedzi motocykliści przykryli już swoje maszyny, wyciągnęli pewnie akumulatory i czekają na wiosnę. Mimo, że Wiesia jest czysta i właściwie gotowa do zimowania liczę cały czas, że będzie jeszcze choć jeden dzień, na tyle ładny, że uda się pośmigać.
Mam też nadzieję, że znajdę siłę na wpisy i dalsze poszukiwania akcesoriów oraz nowinek technicznych.
PS. Wiem już, że dedykowany wydech kosztuje około 1700 EUR. Ta cena jest szokująca nawet dla naszych zachodnich sąsiadów. Do tej pory przeczytałem komentarze na dwóch forach (francuskie i niemieckie) i na obu ludzie są w szoku. I nie ma się czemu dziwić wszak to 1/4 ceny nowego W800.     

wtorek, 1 listopada 2011

Motocykl uniwersalny

  Na początek wpisu, przeszukując niezmierzone zasoby Internetu, natknąłem się na ceny nowych wydechów o których pisałem niedawno. Oczywiście nie są to ceny z oficjalnych stron Kawasaki, ale ich cena oscyluje w granicach 1700 euro. Jeśli ta cena się potwierdzi to nie wróżę sukcesu na rynku, nawet dla zachodnioeuropejskich posiadaczy W 800 może być to cena zaporowa.
Wracając do tematu wpisu, śmiem twierdzić, że Kawasaki już w momencie rozpoczęcia produkcji W 650, a teraz kontynuując dzieło w postaci W 800 stworzyło motocykl uniwersalny. Niestety samo Kawasaki nie przykłada się zbytnio do umożliwienia skonfigurowania motocykla dla własnych potrzeb, a rynek reaguje dość ospale. Oczywiście założeniem każdego producenta akcesoriów jest zakładany zysk, ale naprawdę ciężko znaleźć „coś” dla W 800.
A przecież ten motocykl może pozostać wspaniałym klasykiem, może też stać się fajnym turystykiem, może być cafe-racerem, ba może nawet być uterenowionym sprzętem do wyścigów. To ostatnie zadanie wspaniale odegrał na opisanym już przeze mnie Gentelman Cup. Firma LSL przygotowała wersję Flat Tracker i na tak zmodyfikowanych sprzętach ścigali się dżentelmeni.
.
Jeśli chodzi o cafe racery, to samo Kawasaki przygotowało pewne akcesoria. Oczywiście oficjalne ceny są jak z kosmosu, ale można na rynku znaleźć parę ciekawych rozwiązań.
 
Co jeszcze możemy zrobić ze swoim W 800, oczywiście przygotować go do turystyki. Osobiście będę chyba zmierzał w tym właśnie kierunku. Postaram się w kolejnych wpisach przedstawić parę firm i dodatków, które pozwalają na spersonalizowanie Wiesi. Na początek ciekawostka od Givi/Kappa, która do tej pory nie robiła nic do W 650, a do W 800 przygotowuje, stelaż do kufrów, tylny bagażnik, szybę oraz gmole. Ceny nie są jeszcze znane, ale prezentuje się to w całości dość ciekawie.

poniedziałek, 31 października 2011

Oldtimerbazar

To miał być weekend pełen nawiniętych kilometrów. Niestety sobota zaskoczyła nie najlepszą aurą. To, że pochmurno, to nic, ale poranna mgła, późniejsze mżawki i wiatr jakoś nie zachęcały do jazdy. Niedziela to już inna bajka. Było ciepło, momentami słonecznie, a wiatr nie dawał się we znaki.
Ponieważ umówiliśmy się z teściami na oglądanie wystawy Oldtimerbazar na MTG, a młody miał mecz pojechaliśmy samochodem. Sama wystawa, czy może targi, a może jednak bazar, przygotowane były co najwyżej przeciętnie. Na zewnątrz hali można było kupić elementy i akcesoria do starych motocykli, albo skompletowany, ale do renowacji Dniepr z koszem. Wokół kręciło się wielu motocyklistów, którzy wykorzystując pogodę i sam bazar zrobili sobie przy MTG miejsce spotkania.
Tak naprawdę gdyby nie oni, impreza pewnie była by w moim odczuciu jeszcze słabsza. No dobra, a co w środku? Płatność 12 zł. Niby nie wiele, ale już po wyjściu z targów odczucie zupełnie inne. Samochodów i motocykli niezbyt dużo. Można było oczywiście obejrzeć, a nawet kupić Żaka, czy WSK. Najciekawsze były oczywiście klasyki Norton, BSA, Indian czy stary Royal. Był też Peugot.
Hala była w części wypełniona dzięki stoiskom producentów gadżetów, akcesoriów i ubrań dla motocyklistów. Gdyby nie oni, było by pusto, a tak można było prześledzić modę "crusierową" począwszy od kurtek i spodni, poprzez buty, dalej paski, ozdobniki naszywki itd ... Była też cała galanteria zarówno skórzana jaki i chromowana. Ciężko jednak było znaleźć cokolwiek nadającego się do "europejskiej klasyki", wszystko z ćwiekami i frędzelkami, z domieszką amerykańskich orzełków, niestety to nie mój styl.
Udało mi się natomiast znaleźć producenta, który robi proste, bez dodatków sakwy o optymalnej do W 800 wielkości. Udało się też znaleźć dla żony ładne i świetnie wymodelowane buty.
Najbardziej podobało mi się stoisko na którym sprzedawano gotowe, wycięte już gąbki oraz obszycia do starych motocykli. Na tym samym stoisku można było kupić zamienniki do najczęściej zużywających się części. Super sprawa dla amatorów klasycznych maszyn.
Wróciliśmy do domu ok 17 i od razu wraz z żoną wsiedliśmy na moto. Objazdówka po trójmieście w otoczeniu powietrza o temperaturze 13 stopni było bardzo przyjemne. W sumie 50 kilometrów bez celu ale z radością. Po powrocie, ustalamy, że rano jedziemy do pracy na motocyklu.
Jak postanowione tak się stało, mimo, że padało. Hmm , wieczorem czyszczenie.

czwartek, 27 października 2011

Nowe wydechy ...

Tak naprawdę wszystko czego brakuje mi w Wiesi to troszkę słaby dźwięk wydechów. Nie chodzi tu o hałas jakiego nie robią, ale o fajny klang, który jest wydawać by się mogło naturalny, dla tego motocykla. Mimo poszukiwań, udało mi się znaleźć tylko jeden filmik, na którym ktoś próbuje przekonać, że wystarczy wykręcić "zwężki" znajdujące się na końcu układu wydechowego. Oczywiście ani sam pomysł, ani dźwięk nie przekonują.
Aż do dziś. Okazuje się, że w oficjalnej sieci Kawasaki na EU pojawią się w niedługim czasie nowe wydechy. Co ciekawe mimo, że w oficjalnej sieci nie są to produkty Kawasaki, mam nadzieję, że wpłynie to także na cenę. Prezentują się tak, oczywiście jest też wersja chrom : 

Co ciekawe właśnie te wydechy miały już swoją premierę i zostały ostro przetestowane na W 800 Gentelmen's CUP. Moim zdaniem właśnie o taki dźwięk chodzi. Poniżej link do filmiku z tego pucharu:
 
http://www.youtube.com/watch?v=I9BTqWFjIJQ&feature=related

wtorek, 18 października 2011

Udany, mroźny weekend

W sobotę o 10 wraz z żoną byliśmy już w drodze do Starogardu. Pogoda śliczna, słoneczko świeciło i nic nie zapowiadało, że aż tak przemarzniemy. Ponieważ było to moje pierwsze doświadczenie z taką aurą, staraliśmy się przygotować się na tą sytuację jak najlepiej. Ciepłe ciuszki, dodatkowe docieplenie w postaci ciepłej bielizny i ostatni zakup, osłony twarzy, dokonany w Tchibo.
Nie do końca wszystko zdało egzamin, z temperaturą jak widać takimi środkami się nie wygra. W zasadzie ja, za wyjątkiem rąk nie odczułem dokuczliwego zimna i jazda wydawała się w miarę komfortowa do 90 km/h. Żona troszkę gorzej, na co wpływ miała chyba pozycja i brak możliwości zmiany pozycji. Była natomiast bardzo dzielna i nie dała po sobie tego poznać.
W czasie przelotu na trasie zrobiliśmy jeden przystanek na dotankowanie i dalej w drogę. Przed 11 byliśmy na miejscu. Przywitanie, teść odpala Hondę i lecimy dalej. Zaliczyliśmy objazdówkę po mieście i mały wypad przez Jabłowo, dalej nową „schetynówką” na Koteże. Bardzo fajny odcinek po idealnie płaskim asfalcie z masą zakrętów. Naprawdę fajna trasa. W drodze powrotnej, zaliczamy kawkę w pracy u teściowej. Wracamy do domu rodziców, chwila odpoczynku, obiadek i startujemy w drogę powrotną.
Na trasie do Gdańska nie zatrzymujemy się i da się jechać troszkę szybciej, temperatura zdecydowanie bardziej komfortowa, mimo, że różnica zaledwie dwu trzech stopni, a jaka różnica. Dłonie też zdecydowanie lepiej (trzeba pomyśleć o cieplejszych rękawiczkach). Natomiast osłony z Tchibo zdały egzamin wzorowo. Przy otwartym kasku taki wynalazek to super rzecz, a biorąc pod uwagę cenę w porównaniu z dedykowanymi dla motocyklistów dodatków, rewelacja.
Sobotni wieczór, a nawet pół nocy spędzamy ze znajomymi przy winie. Wydawało się, że nie damy rady wysiedzieć nawet godziny, ale mimo zmęczenia i przemarznięcia naładowani pozytywną energią dotrzymujemy kroku. Sen po takim dniu to bajka, no i w końcu ciepełko J
W niedzielę, żona wybiera dbanie o linię na siłowni, a ja robię wypad na miasto. Nauczony doświadczeniem czekam do południa. Niedziela zaskakuje jeszcze lepszym klimatem. Dwie godzinki po trójmieście, masa mijanych motocyklistów utwierdza mnie w przekonaniu, że nie zwariowałem jeżdżąc przy 10 stopniach. W sumie weekend z przejechanymi ponad 200 kilometrami, z czego 150 z żoną.
Dziś też pojechałem do pracy na Wiesi. O 7:30 niestety temperatura oscylowała w granicach zera. I znów mogę narzekać jedynie na rękawice. 10 kilometrów po mieście nie sprawia problemu nawet w takiej temperaturze. Popołudniowy powrót to już bajka, oczywiście patrząc na poranny chłód, mimo silnego wiatru, ale to już przecież ćwiczyłem. Do 3000 na liczniku pozostało 40 kilometrów, mam nadzieję, że weekend będzie na tyle pogodny, że uda się przekroczyć tę wartość.
Przy okazji wpisu, chciałbym pogratulować szwagrowi zdania na prawko kategorii A. Mam nadzieję, że na wiosnę polatamy razem, a wspólne wypady pozwolą na lepszy kontakt.
Lewa w górę ….. i do przodu

środa, 12 października 2011

Wspólny wypad za misto

W sobotę, prawie dwa tygodnie temu, kiedy pogoda była wręcz bajkowa jak na październik, skorzystaliśmy z zaproszenia Dawida i Magdy, aby wybrać się wraz z nimi do stadniny koni mieszczącej się w Wieżycy. Magda z dziećmi jechała na lekcje jazdy konnej, a Dawid wykorzystał okazję aby pojeździć swoją Valkirią. My po raz pierwszy wybraliśmy się wspólnie poza miasto.
Niestety mimo już miesięcznego oczekiwania na zamówione kaski, nie doszły do nas, więc żona pożyczyła kask od młodego. Byliśmy za to odziani w nowe kurtki, kupione w promocyjnych już cenach. Mówiłem, że koszty zaczynają się dopiero po zakupie motocykla ? J
Razem z Dawidem chodziliśmy na kurs, Dawid zdał egzamin dwa tygodnie przede mną i zaraz po zdaniu kupił piękną Hondę Valkiria. Ponieważ jest z niego „kawał chłopa” stwierdził, że na jakimkolwiek mniejszym sprzęcie będzie wyglądał jak na bobiku. Moto mimo sporego wieku, jest zadbane i wygląda super.
Sama jazda, po prostu bajka. Piękna pogoda, śliczne widoki i fajna droga. Prędkość w stronę Wieżycy delikatna, ze względu na duże natężenie ruchu i podróżującą z nami „puszkę”. Na miejscu fantastyczne widoki, piękne okolice, pyszna kawa. Po odpoczynku i krótkim spacerze pożegnaliśmy się z Dawidem, wzywały nas obowiązki, ruszyliśmy w drogę powrotną. Ten odcinek trasy pokonujemy z większą prędkością przelotową. Oboje z bananem na twarzy. W drodze powrotnej zahaczamy o Morenę, gdzie spełniamy zaplanowaną wizytę u cioci. Wracamy już późnym wieczorem, więc przy okazji zaliczamy pierwszą wspólną jazdę nocną.
W niedzielę, zaraz po śniadaniu, wsiadamy na Wiesie i lecimy do Gdyni, na Skwer Kościuszki. Wracamy przez Chwaszczyno, kierujemy się na Żukowo, odbijamy do Leźna. Do pałacu, który już odwiedzałem sam, a ma on dla nas nie małe znaczenie. Sentymentalne odwiedziny to także pyszne lody z gorącymi wiśniami. Na koniec wizyty jeszcze tylko foto i do domu, zaczyna wiać i chmurzyć się.
To pierwszy weekend który spędzamy wspólnie na motocyklu, żonie się podobało, więc liczę, że wraz z nowym sezonem takich dni będzie więcej. Odczucia jazdy razem na trasie bardzo pozytywne. Mocy nie brakuje, prowadzenie, dzięki żonie, nie sprawia problemów no i najważniejsze podróżuje się komfortowo. No przydała by się szyba J
W poprzednim tygodniu do środy udało się pojeździć do pracy, a w niedzielę skorzystałem z w miarę pozytywnej pogody i pojeździłem parę godzin. Niestety czas na motocykle kończy się i trzeba będzie czekać na wiosnę. Mamy tylko nadzieję, że ta sobota będzie na tyle łaskawa aby udać się na przejażdżkę do Starogardu.

niedziela, 2 października 2011

Jazda miejska

Tak naprawdę, nie bez przyjemności, przygotowywałem się do tego wpisu. Dzięki pięknej pogodzie codzienne dojazdy i powroty z pracy odbywałem za pomocą Wiesi. Niestety stało się to kosztem żony, za co przepraszam, która musiał korzystać z komunikacji miejskiej. Sprawę ułatwił fakt posiadania przez młodego motoroweru i on także śmigał do szkoły czy na treningi na dwu kółkach.
W sumie przez ten tydzień uzbierało się około 500 kilometrów w godzinach największego szczytu i późnymi wieczorami kiedy to jechałem, aby eskortować młodego w czasie powrotów z treningów. A kończył tak późno, bo w nagrodę trenował z seniorami.
Wracając do tematu. Charakterystyka W 800 sprzyja jeździe po mieście. Jej parametry, takie jak szerokość, jedyne 79 centymetrów, niewielka w sumie masa około 200 kilo ułatwiają manewrowanie i przepychanie się w miejskim gąszczu. Silnik oddaje moc równo i od samego dołu, co gwarantuje dobrą dynamikę przy zmianie pasa czy potrzebie nagłego przyspieszenia, nawet na zaniżonym biegu. Pozycja na siodle, także powoduje, że widzimy bardzo dużo. W zasadzie wzrok sięga ponad dachami osobówek czy niektórych Suv-ów. To charakterystyka bliska nakedów, zresztą czytałem gdzieś takie porównanie „W 800 to taki old schoolowy naked”. Oczywiście nie mogę się równać z Hornetem, bo i moc i przyspieszenia nie takie. Z drugiej strony Wiesie łatwiej okiełznać.
Z kilometra na kilometr rośnie też doświadczenie i lepsze wyczucie moto. Co za tym idzie skracają się czasy przelotów z punktu A do punktu B. Pierwsze dni to asekuracyjne przejazdy pomiędzy samochodami, wyczuwanie odległości i zachowań innych kierowców. Ponieważ sam dużo jeżdżę w puszce, wiem, że nie zawsze zobaczę motocyklistę, czy to przez zwykły poranny „letarg” czy to dynamiczną sytuację na drodze. Podstawowa zasada to jak zawsze na drodze, ograniczone zaufanie.
Największą zaletą Wiesi w ruchu miejskim jest jej akceptacja przez kierowców. Ona nie wzbudza agresji, po pierwsze jest cicha, nie dudni z rur jak chopery i nie wyzwala wulkanicznych drgań wysokich obrotów ścigaczy. Tak wiem, niektórzy motocykliści uważają, że jak będzie ich słychać to także widać, mają prawo tak myśleć i pewnie w niektórych sytuacjach zdaje to egzamin. Niestety pociąga to także za sobą niechęć kierowców samochodów. Druga sprawa to wygląd motocykla, najczęściej mijany kierowca podnosi kciuk do góry, lub z uznaniem kiwa głową.
Co do samej techniki jazdy w korku. Staram się omijać nie wyprzedzać, czyli jadę tylko wtedy kiedy samochody stoją, kiedy ruszają jadę równo z nimi. Ta zasada powoduje, że nie jestem narażony na nagłe zmiany pasa, czy też zwykłe chamstwo zajeżdżania drogi. W większości przypadków kierowcy robią wole miejsce, choć zdarzają się odmieńcy. Jeśli jest ciasno, na tyle, że pewnie bym przejechał, ale wzbudził niepewność u kierowcy samochodu, w obawie o lusterka, czy lakier, odpuszczam i czekam, aż ruszy. Za chwilę zawsze znajdzie się miejsce. Nic na siłę.
Podsumowując. Wiesia idealnie nadaje się do miasta. Teraz już wiem, że to był dobry wybór, przy założeniu, że będzie to także moto jako środek transportu w godzinach szczytu. VN czy Shadow na pewno nie było by to tak łatwe i przyjemne. No i najważniejsza zasada na drodze, zawsze ostrożnie i miło w stosunku do innych użytkowników drogi. Zawsze dziękuję jak ktoś zrobi mi kawałek wolnej drogi i nie staram się przepychać do granic możliwości.
Szerokości nawet w mieście J

poniedziałek, 26 września 2011

Razem !!!

 Tak, tak w końcu razem. Ale zacznijmy od początku. Piękne mamy lato tej jesieni, prawda? Pogoda wręcz rozpieszcza posiadaczy motocykli i rekompensuje niedostatki lata. Który to już weekend z tak fajną pogodą. Cieszy mnie to niezmiernie, mogę się nacieszyć jazdą, przed zimowym „snem”
W ten weekend zdarzyły się dwie rzeczy. Młody w końcu sprowadził do domu motorower (Romet Router). Całą sobotę jeździliśmy razem po mieście. Świetnie radzi sobie z utrzymaniem moto, płynnie pokonuje zakręty, jedyne czego mu brak, to obycie na drodze. Ale czego wymagać od 15-sto latka. Przeczytał „Motocyklistę doskonałego” i na szczęście pozostały mu w pamięci wszystkie istotne odruchy, sprawiające że jest czujny. Przejechaliśmy razem przez weekend ponad 200 kilometrów, po najtrudniejszych skrzyżowaniach, jakie mogą mu się przytrafić w drodze do szkoły czy na trening. Radził sobie dobrze, co nie znaczy, że uniknął błędów. Najważniejsze to nie zjeżdżanie do prawej osi jezdni, oraz zmiana pasa ruchu na prawy, czy też zajęcie odpowiedniego pasa na skrzyżowaniu. Po, krótkiej pogadance błędy nie powtarzały się.
W niedzielę po przejażdżce, każdy na swoim, zabrałem go Wiesią na przelot po okolicy. Korzystał z uchwytów dla pasażera, przecież nie będzie się „przytulał” J. Taki sposób jazdy jako pasażer zmęczył ręce po 30 kilometrach. Po powrocie poprosiłem, żeby dał kask mamie. Opierała się, ale w końcu przełamała.
Moja cudna żona nie miała już oporów przed przytuleniem i przy konstrukcji W 800 jest to zdecydowanie polecana pozycja do jazdy we dwoje. Idealnie wczuła się w motocykl i sposób mojej jazdy. Przenosiła środek ciężkości tak dobrze, że na rondzie poszorowałem delikatnie podnóżkiem, a to dla Wiesi już spory przechył. Najbardziej jednak ucieszyłem się kiedy zobaczyłem uśmiech na jej twarzy kiedy skończyliśmy przejażdżkę. Super bo chyba trochę się tego bała.
Spostrzeżenia do jazdy z „plecaczkiem”. Zdecydowanie delikatniej przyspieszajmy i hamujmy, nie zgubimy pasażera i nie będą bolały nadgarstki. Zmieniamy biegi jak najdelikatniej, zarówno w górę jak i w dół. Dajmy sobie przynajmniej parę zakrętów na wyczucie, w naszym przypadku naprawdę wystarczyło ich parę, aby zgrać się i jazda była bezpieczna.
Podsumowując w końcu razem ….. kurtka już zamówiona J
PS. Na życzenie, w następnym wpisie postaram się mimo braku doświadczenia ocenić zachowanie Wiesi w ruch ulicznym.

wtorek, 20 września 2011

Szyba, szyba i po szybie

 Tak jak pisałem w zeszłym tygodniu skusiłem się na zakup szyby. W każdym sklepie czas oczekiwania minimum dwa tygodnie. Skusiłem się na ofertę sklepu Motonia z Gdańska. Cena szyby 209 PLN i od razu piszę, chytry traci dwa razy. W opisie jest napisane, pasuje do wszystkich motocykli typu choper i clasic. Niestety do klasyków nie pasuje.
Spędziłem trzy dni na różnych ustawieniach i przejechałem 300 kilometrów, żeby się przekonać, że zakup jest nie trafiony. Na pewno do choperów szyba się nadaje i zda egzamin. Lekka i naprawdę da się ją poustawiać w różnych płaszczyznach i pod różnymi kątami. Niestety kształt nie za bardzo wyprofilowany, a jedynie zapewniający „zasłonięcie” od wiatru. Jak jej nie ustawiłem to przy prędkości pomiędzy 50-70, w zależności od ustawień, strumień powietrza walił prosto w kask i powodował nieprzyjemne turbulencje oraz hałas który wraz ze wzrostem prędkości odbierał przyjemność z jazdy. Oczywiście przy 100 kładziemy się na baku i chowamy głowę, no i wtedy się da, ale przecież nie o to mi chodziło. Ewidentnie, pozycja na Wiesi, powoduje, że głowa wystaje nad szybę, a jej wyprofilowanie nie kieruje właściwie strugi powietrza.
Z obserwacji wynika, że bez szyby jeździ się lepiej. Odczucia z jazdy dużo lepsze. Składanie się w zakręty z lepszym wyczuciem, no i nawet przy silnym wietrze, lepsze „czucie”. Z szybą po prostu targało maszyną to w prawo to lewo i nawet nie wiedziałem kiedy to nastąpi. Szyba zdjęta drugiego dnia testów i przejechane 200 kilometrów z bananem na twarzy. Niestety pogoda mimo słoneczka, dość chłodna, więc złapałem pierwszy katar motocyklowy. Góra ok., ale w nogi coraz zimniej. Trzeba będzie zakładać dodatkowe elementy ubioru J

Chciałbym też podziękować wszystkim za odwiedzanie mojego bloga. Mam nadzieję, że niektóre z wpisów przynoszą Wam ciekawej lektury i daję trochę odpoczynku od codzienności. 1000 wejść nie myślałem, że będzie tego tak dużo J

Na koniec fotka, obrazująca jak to duże dziecię się cieszy:

wtorek, 13 września 2011

Weekend z przygodami

Z przygodami, o tak, ale o tym później. Piątek w pracy zapowiadał miłą przygodę już na ten dzień. Po powrocie z pracy, szybki obiadek i kurs na Kiezmark, a w drodze powrotnej przez Przegalinę, Świbno i Sobieszewo. Nazwałem sobie tą trasę nostalgicznym powrotem do przeszłości. Może nie tak daleko jak sięga stylizacja motocykla, nie mam tyle lat, ale na pewno do młodości, a nawet dzieciństwa.
  Pamiętam te miejsca, wybierałem się tam na ryby wielokrotnie. Spędzałem w tych okolicach nawet po parę dni. Świetne i wyraźne wspomnienia. A dlatego, że wyraźne to śmiem twierdzić, że w 70% jest to ten sam asfalt, te same drzewa, tyle że większe i ta sama infrastruktura. Ten sam prom w Świbnie, ta sama zapora w Przegalinie (teraz w przebudowie) i ten sam most pontonowy w Sobieszewie J Widoki fantastyczne. Przejazd nad brzegami Martwej Wisły coś wspaniałego, a aleja wśród drzew na odcinku Kiezmark – Przegalina coś fantastycznego. Teraz takich tras już nie ma, wszystko wycinają ze względów bezpieczeństwa. Może właśnie dlatego w dzisiejszej notce zdjęcia Black and White.

  Sobota, to spora jak dla nowicjusza trasa. Tczew, Starogard, Kaliska i trochę po mieście. W sumie ponad 200 kilometrów. Niestety troszkę wiało, coraz częściej myślę o szybie. Wydaje się, że to niezbędny zakup, aby móc wyjechać poza miasto i znosić dłuższe przeloty.
  No i nadszedł czas na przygodę. Niedziela piękna pogoda, ciepło, słonecznie, prawie bezwietrznie. Zdecydowanie wybrałem miasto, a to ze względu ograniczonego czasu i późnego wyjazdu z domu, w nocy była walka Adamka.
  Przelot przez miasto bardzo przyjemny, z paroma dziurami po drodze, które okazały się przyczyna „przygody”. Po powrocie pod dom odkryłem nie bez przerażenia, że nie mam tablicy rejestracyjnej. Po prostu się urwała. Sposób zamontowania fatalny, niestety nie obejdzie się chyba bez wiercenia tablicy. Wracając do tematu. Pierwsze co przeleciało przez głowę, gdzie to się mogło stać. Coś tam słyszałem, wsiadłem samochód i pojechałem, samochodem oczywiście. Przejechałem miejsce, prawdopodobnego urwania i nic. Odstawiłem samochód i przeszedłem ten kawałek jeszcze raz. Leżała tam taka biedna i samotna J Na szczęście nieprzejechana, a leżała około dwu godzin. Przygoda zakończyła się szczęśliwie i dlatego, że ją znalazłem, nie była przejechana i nie zatrzymała mnie policja J Teraz jest już na miejscu i można śmigać dalej.  

piątek, 9 września 2011

Koniec lata ?

Jak ten czas leci, ostatni wpis sześć dni temu. A działo się tyle, że już nawet nie pamiętam co? Na pewno był śliczny weekend……
  ….. w sobotę wybrałem się na Westerplatte. Organizowane były obchody rozpoczęcia II Wojny Światowej. Między innymi bieg na 10 kilometrów, w którym miała wystartować moja żona. Niestety po namowach trenera z fitness klubu, zrezygnowała. Niestety bieg spowodował przedłużające się zamknięcie dojazdu na półwysep. Jak to mawiają nie ma tego złego.. przy okazji postoju poznałem motocyklistę z kujawsko-pomorskiego dosiadającego Yamahę Midnight Star. Ciekawa i pouczająca rozmowa na temat czyszczenia i mycia chromów oraz przelotów po kraju. Co ciekawe, następny motocyklista, który myśli o zakupie klasyka J
  Jedną z ostatnich imprez była gra miejska, zorganizowana na terenie Westerplatte. Ciekawie zrealizowana, osadzona w klimacie tamtych lat. Między innymi zadania rzutu granatem, opatrywania, łączności za pomocą telefonów na przewodzie (tak takie kiedyś też były) kończąc na łamigłówkach matematycznych i z logistyki obronnej.
  Sobotniej jazdy było niestety mało, są jeszcze obowiązki domowe, dlatego w niedzielę postanowiłem wyruszyć już o 9. Na początek obrałem kierunek Przywidz. Śliczna pogoda, piękna trasa. Niestety nie obyło się bez niespodzianek. Na długości ok. 2, 5 kilometra „zaorano” asfalt, do tego wszystkiego na odcinku leśnym, gdzie światło robiło grę cieni. Prowadzenie motocykla w „szynach” nie jest przyjemne, a kiedy mamy się złożyć w zakręcie zaczynają się niespodzianki. Korekta na każdym winklu, na szczęście w krew wchodzi przeciwskręt.
  W drodze powrotnej odbijam w Kolbudach na Łapino i Żukowo. Po przejechaniu Łapina, znajduję się w innym świecie. Piękna płaska, szeroka droga po obu stronach pola i czasami drzewka, a do tego prawie każdy zakręt z widocznością tego co się za nim znajduje. Rewelacja, jak dotąd najlepszy kawałek drogi jakimi jechałem. I nie trzeba było gnać, po prostu jechało się wyśmienicie. Po dojechaniu do Żukowa obrałem kurs na Gdynię, zlot żaglowców. Niestety Gdynia zapchana na Maksa, mimo że motocyklem nie ma szans na szybki dojazd na skwer. Odpuszczam, szkoda czasu, lepiej pojeździć i wykorzystać pogodę. Reszta trasy po mieście. Nawet nie wiem kiedy na liczniku pokazało się 1150 kilometrów. Wynik ten oznaczał pierwszy przegląd.
  Bacznie obserwując pogodę, uprosiłem Michała z Marvela, aby przegląd odbył się we wtorek. Ja szczęśliwy, trasę do pracy (normalnie 45 minut) pokonałem w 15, rodzina niestety nie, musieli wyjść 20 minut wcześniej i jeszcze się spóźnili. A mówiłem żonie, kupmy kask i ciuszki …..
Po pracy na przegląd, po drodze a właściwie nie, ale dla mnie Wiesią jest zawsze po drodze, zahaczam o Gdynie i Matarnię. Zjazd na Czarny Dwór i oddajemy moto na serwis. Po 1, 5 godzinie gotowe. Oczywiście mam jeszcze masę pytań do szefa serwisu, tłumaczy wszystko i nie widać zniecierpliwienia. Jeszcze raz dzięki chłopaki za super obsługę.
  Teraz już mogę kręcić ……… a będzie ku temu okazja. Kolejny weekend zapowiada się pogodnie.
PS. Pamiętacie jak pisałem o wysokiej koleinie? Właśnie od Michała dowiedziałem się, że W 800 jest najlepiej reagującym sprzętem na koleiny jakim jeździli w Marvelu, a widać, że nie jednym sprzętem już śmigali.
Szerokości

sobota, 3 września 2011

Protoplasta

BSA A7 brytyjski motocykl produkowany przez Birmingham Small Arms Company (BSA) w fabryce w Birmingham od 1946 roku.  Były dwie wersje A7, oryginalna 495cc i mocniejsza 497cc produkowana od 1950 roku.  Choć  nazwa A7 została zmieniona na Twin Star i później Shooting Star BSA A7 produkowano z niewielkimi zmianami do 1961 roku.
     BSA A7 został zaprojektowany przez Val Strona , Herberta Parkera i Davida Munro. BSA A7 był pierwszym produkowanym przez BSA dwu - cylindrowy motocyklem. Już w 1939 roku BSA było gotowe do uruchomienia jego produkcji, ale wybuch II wojny światowej opóźnił jej uruchomienie aż do września 1946 roku.  Pierwsze A7, które zjechały z linii produkcyjnej zostały przewiezione do Paryża na pierwszą wystawę motocykli po zakończeniu wojny. Zaraz po wojnie, był ogromny popyt na tanie środki transportu a wraz z prostą konstrukcją i hasłem "Nadszedł czas, mieć BSA!"A7 osiągnął sukces.
    495cc pojemności produkowało 26 KM i rozpędzał się do 85 mil na godzinę (137km/h). Konstrukcyjnie pojedynczy wałek rozrządu nad cylindrami, zawory sterowane poprzez długie popychacze przechodzące przez tunel w bloku . System ten wymagał znacznej ilości śrub i nakrętek do mocowani głowicy, wiele z nich było głęboko ukryte i wymagały specjalnych kluczy.  Podobnie jak w innych brytyjskich motocyklach tego okresu, rozwiązanie tego typu regularnie doprowadzało do wycieków oleju.
     Większość motocykli tego okresu miało osobną skrzynie biegów ze stałym naciągiem łańcuch, lub skrzynię mocowaną na gwintowanych zawiasach. A7 był prekursorem zespolonej skrzyni biegów, poprzez przykręcenie skrzyni do tylnej części skrzyni korbowej, oraz wewnętrzny napinacz do łańcucha podstawowego. To dawało mu wygląd zespolonej jednostki. Rozwiązanie to było później użyte w  budowie nowszych konstrukcji (np. BSA C12/C15, BSA B40, Triumph 3TA i). W 1954 roku BSA powrócił do starszego systemu. Prawdopodobnie powodem, były za słabe na te czasy technologie uszczelnia i odlewów żeliwnych.
     Elektryka (jak było powszechne dla większości brytyjskich motocykli z okresu) składała się z dwóch niezależnych systemów, bardzo solidny i samodzielny Lucas magneto , oraz prądnica do ładowania akumulatora i zapewniającą światła.

środa, 31 sierpnia 2011

Deszcze niespokojne...

…. tak właśnie wygląda ten tydzień. Mamy już środę, siedzę w pracy słońce, czasami za chmurami, czasami nie. Wychodzę z pracy i … pada.  I tak codziennie. Ale w poniedziałek postanowiłem, świadomie i nieprzymuszony, wybrać się na małą przejażdżkę. Deszcz co prawda przestał padać ale było bardzo mokro. Już w czasie samej jazdy oczywiście popadało.
      Dlaczego piszę świadomie, no właśnie dlatego, że chciałem poćwiczyć jazdę po mokrej nawierzchni. To co jest w miarę proste i przyjemne w samochodzie nie koniecznie jest takie na motocyklu. W czasie kursu miałem jedną jazdę w czasie deszczu, ale w porównaniu z tym co spotkało mnie w poniedziałkowy wieczór to „mały pikuś”.
       Już po około 500 metrach okazało się, że brak wycieraczek w czasie padającego deszczu i sporych ciemności (Gdańsk jest teraz wielkim placem budowy i sporo z oświetlenia miejskiego nie działa) jest dość istotnym problemem. Rozmazujące się kształty wraz z odblaskiem pojazdów z naprzeciwka ukazały świat w innych barwach i to nie do końca różowych.
      Cóż, torba jechać dalej. Obrałem dość standardową i znaną trasę, Kartuska, Podwale, Marynarki Polskiej, Uczniowska, Hallera i z powrotem. I tu zaskoczenie, zmiana organizacji ruchu w Brzeźnie. Z Uczniowskiej zjeżdżamy w prawo w kawałek Gdańskiej, który był do tej pory jednokierunkowy. Chwila, przecież jak ktoś będzie jechał na pamięć to wjadę prosto na niego J No dobra jadę dalej, czujny, przecież może być tak naprawdę. Stan tego odcinka fatalny, wpadam w jakąś dziurę pełną wody, pierwszy raz jadę w tą stronę na tym odcinku, moto wypada z rytmu. Utrzymuję tor jazdy bez panicznych ruchów.
      Następna niespodzianka to koleina. Cały czas staram się omijać wszystko co malowane na jezdni. Niestety koleina naprowadza mnie na świeżo malowaną strzałkę, efekt murowany, uślizg tylnego koła. Nie dodaję gazu nie hamuję, choć to może być pierwsza reakcja, koło znajduje lepszą przyczepność i moto wraca na właściwy tor jazdy. Ostatnia przygoda to spływający wraz  z wodą piasek. Uślizgi co chwila, na szczęście jadę w miarę wolno i szczęśliwie dojeżdżam do domu.
       Cała wyprawa to około 40 minut walki z brudną szybką i ciągłe skupienie na trasie i zachowaniu motocykla. Bardzo dobra lekcja, nawet biorąc pod uwagę dwu godzinne czyszczenie Wiesi J  

wtorek, 30 sierpnia 2011

Podstawowe dane techniczne

Podstawowe parametry techniczne, nie do końca mówią nam o tym co kupujemy i czym jeździmy, no i jaki to ma wpływ na eksploatację i właściwości motocykla. Postaram się przybliżyć co nieco charakterystykę Kawy W800.
Na początek to co w instrukcji obsługi na pierwszych stronach.
Osiągi:
Moc maksymalna 48 KM przy 6500 o/min
Maksymalny moment obrotowy 60 NM przy 2500o/min
Minimalny kąt zawracania 2,7 metra
Wymiaryi masy:
Długość – 2190 mm, Szerokość – 790 mm, Wysokość– 1075 mm, Rozstaw osi – 1465 mm, Prześwit – 125 mm,
Masa z płynami – 217 kg
Silnik:
SOHC (z jednym wałkiem rozrządu w głowicy, napędzany wałkiem królewskim),2 cylindry, 4 zaworowy, chłodzony powietrzem
Pojemność – 773, Średnica/skok tłoka -77/83 mm, Starter – elektryczny, Numeracja cylindrów – lewy do prawego 1-2
Kolejność zapłonu – 1-2, Zasilanie – FI wtrysk paliwa, Zapłon – elektroniczny, Wyprzedzenie zapłonu – 0o przed górnym martwym punktem, Smarowanie – mokra miska olejowa, Pojemność miski olejowej – 3,2 litra
Napęd:
Skrzynia biegów – 5 przełożeń, Sprzęgło –mokre, wielodyskowe, Przeniesienie napędu – łańcuch (luz 25-35 mm)
Rama:
Typ – podwójna kołyskowa, stalowa, Kąt pochylenia główki ramy/wyprzedzenie – 27/108 mm
Opona przód – 110/90 19M/C 57H Dunlop TT100 GP G, Opona tył – 130/80 18 M/C 66H
Pojemność zbiornika paliwa – 14 litrów/rezerwa 3,1 litra
Hamulce:
Przód – tarcza 300 mm zacisk 2 tłoczkowy, Tył-  bęben 160 mm

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Weekendowe latanie

Jak to w życiu bywa okazało się, że sobota była upalna i duszna. Po ogarnięciu spraw domowych i sprawdzeniu prognozy pogody, miało zacząć padać ok. 23, o siedemnastej zakładam „zbroję” i w drogę. Obieram kierunek sopocki, miał tam o 18 zacząć się „Dzień motocyklisty” organizowany przez Moto Akcesoria. Niestety impreza przesunęła się na 21. Droga w stronę Sopotu to „jazda przez mękę”. Gorąco, parno, powietrze stoi, nawet w czasie jazdy opływające mnie podmuchy nie dają uczucia komfortu. Wniosek, należy na przyszły sezon zaopatrzyć się w bardziej letnie ciuszki J.
      Skoro impreza przełożona a o 23 ma padać, jadę dalej w kierunku Gdyni. Zahaczam o Bulwar Nadmorski oraz Skwer Kościuszki. W drodze powrotnej, już zdecydowanie przyjemniej termicznie, zahaczam o KFC koło HD w Oliwie. Zauważyłem, że na terenie salonu jest jeszcze jeden ze sprzedawców, z którym miałem kontakt w czasie poszukiwania sprzętu dla siebie. Podjechałem, aby powiedzieć, że wybrałem właśnie Wiesię. O klasie człowieka niech świadczy fakt, że pogratulował i stwierdził, że jest fajny. A przecież stracił klienta, przynajmniej na jakiś czas. Powrót do domu, pifko i postanowienie, że niedziela rozpocznie się przejażdżką za miasto.
      Niedzielny poranek zaskakuje odczuciami termicznymi, jest po prostu zimno. W sobotę 30 a w niedziele 15 stopni. Już w drodze do garażu, zastanawiam się czy przypadkiem dziś nie przydała by się podpinka. Już w trasie okazuje się, że to wcale nie był taki idiotyczny pomysł. Ruszam w trasę, najpierw stacja i ostatnie przemyślenia gdzie się wybrać? No dobra, Kartuzy, dawno nie jechałem w tą stronę a z tego co pamiętam trasa jest fajna.
       W stronę Kartuz swoim pasem jadę sam, nikogo poruszającego się w tym kierunku z naprzeciwka parę samochodów, żadnego motocyklisty. Chyba jest za wcześnie J. Trasa bardzo fajna na moto, troszkę zakrętów, troszkę prostych, szczególnie ta przed samymi Kartuzami. Kiedy docieram na miejsce, mimo delikatnego przemarznięcia lecę dalej. Obieram trasę na punkt widokowy i trochę po leśnych trasach. Trafiam na odcinek „piaszczysto - błotny”  i o dziwo Wiesia daje radę. Opony w które jest wyposażona sprawdzają się w tym terenie wyśmienicie, zero poślizgu czy utraty przyczepności. Po powrocie na asfalt specyficzne „mlaskanie” strącanego z bieżnika błota. W drodze powrotnej jadę w sentymentalne dla mnie miejsce, pod pałac w Leźnie, nie mogę sobie odmówić zrobienia fotki Wiesi z pałacem w tle. Mimo lekkiego zmarznięcia to jak do tej pory najlepsza przejażdżka. Motocykl słucha się coraz bardziej, przeciwskręty stają się naturalne. Banan na twarzy coraz większy.

sobota, 27 sierpnia 2011

Piątek

…. weekendu początek. Minął tydzień pracy i wcale nie było tak źle jeśli chodzi o jazdę na moto. Wydawało się, że nie będzie czasu a jednak się znalazł. Oczywiście zostały jedynie popołudnia i wieczory.
Pogoda niestety nie rozpieszczała, ale udało się przejechać w sumie około 200 km w trzy wieczory. Wykorzystując fakt wymyślania nowych tras, odwiedziłem zapomniane dla mnie miejsca. Kiedy pod natłokiem codziennych obowiązków masz czas jedynie na powrót po pracy, obiad i chwilę odpoczynku, nie masz powodów pojechać tam gdzie kiedyś było ściernisko, a dziś jest blokowisko. Właśnie pierwszego z tych dni, wybrałem się południowe dzielnice Gdańska. Ciekawiło mnie jak idą prace przy Nowej Łódzkiej i jak zmieniły się najdalej na południe wysunięte osiedla. Drugi dzień to objazdówka WZ, Karczemki, Kokoszki, Rębiechowo, Osowa, Oliwa. Piątek to wyjazd, po raz pierwszy, do pracy a wieczorkiem, Sopot i Gdynia, między innymi leśny odcinek w Sopocie.
No a jak sama jazda i Wiesia? Mega. Coraz częściej zaczynam wykorzystywać wyższe obroty na każdym z biegów. Ma to przełożenie na moc jaka pojawia się na tylnym kole, także czuć już czasami lekki uślizgi koła na piasku czy płynnych pozostałościach po czterokołowych potworach. Ilość tych śladów widać szczególnie w upalne wieczory. Większość to pozostałości „spoconej” klimy, ale jak rozpoznać która to olej? Nie mam pojęcia więc jeżdżę ostrożnie, szczególnie przed sygnalizacją świetlną, gdzie świeci się cała jezdnia J
W 800 oddaje moc liniowo i przewidywalnie, choć tak niedoświadczonego bikera jak ja potrafi pozytywnie zaskoczyć i wyrwać do przodu. Powyżej 4 tysięcy obrotów silnik dostaje drugi tchnienie i daje niezłego kopa. Przyspieszenia są wtedy płynne, a różnica obrotów na każdym kolejnym biegu to ok. 500 obrotów na minutę.
Cały czas doskonalę technikę przeciwskrętu. Tak wiem, zawsze tak się skręca, ale chciałbym, aby każdy pokonywany winkiel był świadomym użyciem tej techniki. Zauważyłem, że robiąc to świadomie nie muszę nawet zmieniać środka ciężkości ciała, po prostu dzieje się to samo w momencie składania się motocykla. Jeśli nie ma nikogo za plecami, staram się maksymalnie opóźniać hamowanie przed światłami i wykorzystywać całą możliwą przyczepność do zatrzymania moto. W takiej sytuacji zawsze używajcie obu hamulców. Takie treningi mogą się kiedyś przydać.
A co z weekendem. No cóż, chyba sobota będzie stracona. Do południa obowiązki domowe, a popołudniu silny wiatr i deszcz. Oby w niedzielę aura była łaskawsza J Na liczniku 700 km jeszcze chwilka i pierwszy przegląd…….

środa, 24 sierpnia 2011

Kawasaki W 650

Historia Kawasaki W 650 sięga 1999 roku. Skąd w ogóle w głowach inżynierów koncernu taki pomysł. Przecież to już było, ale moda na motocykle może tak jak moda na mini, może powracać. Wydaje się, że pewność tą Kawasaki uzyskał wprowadzając pod koniec lat 80-tych, a właściwie reaktywując serię Z, pod nazwą Zephyr. Seria Z to czterocylindrowe silniki z drugiej połowy lat 70-tych, czemu więc nie cofnąć się dalej.
Cofnięto się do lat 60-tych, wzorując się na W1, stworzono podobny stylem, ale nowoczesny W 650. Pozostawiono charakter „angielskiego klasyka”, opierając się na nowoczesnych rozwiązaniach. Dobra elektronika i uszczelnienie silnika i skrzyni biegów miały przynieść sukces. Na czym Kawasaki opierał tą teorię, na popularności Triumph’a Bonevile. Po koniec lat 90-tych Bonevile stał się ulubionym motocyklem w LA i nie tylko, klasyka wróciła do łask. Niestety nie sprawdziło się to w przypadku Kawasaki, za oceanem nie odniósł sukcesu, natomiast w europie i Japonii sprzedawał się wyśmienicie.
To co charakteryzowało nowe Kawasaki to napęd rozrządu wałkiem królewskim. Rozwiązanie takie jako pierwsze zastosowało Ducati, ale w silnikach jednocylindrowych i w 1972 roku w silniku V twin. W 650 było pierwszym w historii „szeregowcem” z takim rozwiązaniem. Dodano do tego stożkowe koła zębate i uzyskano „niezniszczalny” wręcz system sterujący rozrządem. W całej historii motoryzacji wałek królewski uważa się za najtrwalszy i najlepszy, jedyną jego wadą jest cena, dlatego też został wycofany z produkcji i zastąpiony łańcuszkami i paskami.
 
     Wałek królewski z Kawasaki W 650
Sam wygląd motocykla nie odbiegał od swoich pierwowzorów, masa chromu, niklu i aluminium, płaska kanapa i śliczne malowanie. Motocykl posiadał nawet „kopkę” i to nie tylko jako atrapę. Ciekawostką jest to, że w 2006 roku (w związku z zaostrzeniem emisji spalin) na rynku japońskim ukazał się W400, był to ten sam silnik z 650, o tej samej średnicy tłoka, ale niewiarygodnie małym skoku, bo jedynie 49 mm w porównaniu z 80 mm w W650. Oba modele były produkowane do 2007 roku, a ostatnie weszły do sprzedaży w 2008.
Bezpośrednim następcą W 650 jest Kawasaki W 800, ale ta historia dopiero się pisze ……  

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Koniec weekendu

 Weekend tak jak pisałem, zakończyłem małym wypadem za miasto. Wybrałem się do Dąbrówki Tczewskiej, korzystając z przejazdu przez Pruszcz Gdański, później „jedynką” i około 5 kilometrów przez drogi lokalne. Stan tych drugich jak wiecie pozostawia wiele do życzenia. Z tego też powodu prędkość przelotowa na tym odcinku to 50 km/h, po prostu szybciej się nie dało, a na niektórych odcinkach i tak trzeba było zwolnić, tarka na drodze powodowała drętwienie dłoni.
W drodze powrotnej, wybrałem trochę zmienioną trasę i do ronda przed Pruszczem dojechałem starą trasą na Starogard. Okazała się troszkę lepsza i o wiele przyjemniejsza. Trasa składa się z wielu miłych zakrętów oraz ładnych widoków.
W drodze powrotnej zahaczyłem jeszcze o Podwale Staromiejskie, Rycerską i Wałową. Wybrałem ten przejazd aby zobaczyć jak idą prace archeologiczne przy budowie Muzeum II Wojny Światowej (polecam www.muzeum1939.pl). Zanim obrałem kurs na dom, zajrzałem też na PGE Arena w Letnicy. Parkingi są otwarte więc można podjechać bardzo blisko.
Po powrocie zaczęła się ta „przyjemniejsza” część posiadania motocykla z dużą ilością chromu. Czyszczenie wbrew pozorom jest przyjemne, szczególnie kiedy znikają te wszystkie lekko przypalone ślady od gumy, czy asfaltu. W zasadzie wystarcza woda z odrobiną detergentu i dwie ściereczki, jedna którą namaczamy i czyścimy zabrudzenia i druga która delikatnie wycieramy do sucha. Oczywiście należy się też zaopatrzyć w jakiś środek przeznaczony do polerowania chromu, są niestety zabrudzenia nie dające się usunąć delikatnymi środkami. Po chromach przyszła kolej na elementy lakierowane i koła. Całość zajęła mi jakieś 1,5 godziny. Jak widać posiadanie tego typu motocykla to nie tylko jazda J
Postanowiłem sobie to wynagrodzić i wybrałem się na wieczorną przejażdżkę. Standardowy już zjazd do Gdańska, odwiedziny oświetlonej PGE Arena i powrót do domu. W sumie dzień zamknąłem ze 160 km na liczniku, oraz przejechanymi ponad pięciuset kilometrami na liczniku głównym. Jak na razie jestem mega zadowolony zarówno ze sprzętu jak i nowych doświadczeń zdobytych przez ostatnie pięć dni. Teraz powrót do pracy, a co za tym idzie mniejsza ilość kilometrów i oczekiwanie dobrego pogodowo weekendu J

niedziela, 21 sierpnia 2011

Początek weekendu

Ostatnie trzy dni urlopu. Niestety pogoda się sprawdza i piątek jest fatalny, nie dość, że pochmurno to jeszcze co chwila pada. Pada intensywnie, więc odpuszczam jazdę. Sprawdzam prognozę na sobotę, polecam meteo.pl jest tam prognoza na 48 godzin i 84 godziny. Proponuję sprawdzać 48-emkę trafia prawie zawsze w punkt. Będzie bez opadów, ale z wiatrem do 10 m/s, nie najciekawiej, ale może da radę pojeździć. Sobotni poranek sprawdza się w stu procentach, zachmurzenie duże, bez opadów, wiatr urywa głowę.
Czekam do 11, ma się rozpogodzić. Faktycznie ok. 10:30 chmury ustępują miejsca słońcu, niestety wieje i to chyba mocniej niż nad ranem. Ok. 11:30 zaczynam przebieranie, jak już pisałem, nawet po bułki do sklepu, zakładajcie ubranie na moto. Już na pierwszym zakręcie może być plama oleju lub masa piachu i będzie „gleba”. Planuję mały wypad na miasto, podchodzę z dużym dystansem do swoich umiejętności, a tylko raz jeździłem na kursie w podobnych warunkach.
Wiesia odpala, czekam aż złapie odpowiednia temperaturę i w drogę. Najpierw powoli, staram się wyczuć w którym momencie podmuch wiatru wpłyną na tor jazdy. Do 60 km/h nic się nie dzieje, oczywiście trzeba delikatnie korygować tor jazdy przy bocznym podmuchu, ale jest to do zniesienia. Obieram kurs na Sopot. Jazda spokojna, przecież to miasto, ale w pewnym momencie na dwupasmówce postanawiam wyprzedzić „marudera”. Redukcja, manetka troszkę mocniej odkręcona, momentalne przyspieszenie do 80, wyjazd zza „marudera” i ściana, uczucie jakbym znalazł się w przeciągu sekundy na miejscu pasażera. Korekta pozycji i jedziemy dalej. Kurczę ten wiatr jednak daje o sobie znać.
Dojeżdżam so Sopotu, chwila odpoczynku i wracamy do domu. To nie jest fajna aura do jazdy, ale należy jeździć w każdych warunkach, nauczyć się tego co może nas spotkać na trasie, wtedy kiedy będziemy tego najmniej oczekiwali. Taka przejażdżka po mieście jest w pewien sposób kontrolowana, jadę powili i wszędzie mam blisko.
W drodze powrotnej wiatr wzmaga się coraz bardziej, a w zasadzie jest go mniej, natomiast podmuch są coraz mocniejsze. Wpadam na drogę odsłoniętą na całej długości a do tego krętą. Każdy manewr wymaga delikatnych korekt, na zakrętach pojawiają się „ścieżki” nawianego pisaku. Czujność wzrasta. Te 30 kilometrów dało się we znaki, zmęczenie jak po 100, ale dobra szkoła i w pełni kontrolowana. Jestem ciekaw jak się czują inni nowicjusze, pokonując kolejne kilometry?
Dziś kolejny wypad za miasto, może nie tak długi jak ostatni, ale w zupełnie innym kierunku. W poniedziałek powrót do pracy, zostaną tylko popołudnia i wieczory, oby jak najdłużej była „motocyklowa” pogoda J

piątek, 19 sierpnia 2011

Trochę historii

W 1960 roku Kawasaki nabyło udziały w firmie Meguro, firma ta miała licencję na produkcję kopii BSA A7 o pojemności 500 cc (A7 był pierwszym dwucylindrowcem BSA). Meguro w latach powojennych był największym producentem motocykli w Japonii. Niestety w latach 50-siątych firma zaczęła podupadać a inwestycja Kawasaki pozwoliła na uruchomienie własnej kopii A7 ale już z literką K w nazwie.
Kawasaki pozostało wierne tradycji i nadal wykorzystywało silniki dwucylindrowe, rzędowe z wykorbieniem 360 stopni. W 1963 roku Kawasaki przejął całkowicie udziały w Meguro. W 1965 roku wprowadził serię K2 ze zmienionymi łożyskami wału korbowego oraz większą pompą oleju, oba te zabiegi miały rozwiązać problem ze smarowaniem silnika. Zmieniono także tylną część ramy oraz zbiornik paliwa. Wszystkie te zabiegi jeszcze bardziej zbliżyły wygląd K2 do swojego oryginału.
W 1967 roku Kawasaki powiększa pojemność do 625 cc i zabieg ten rozpoczyna historię serii W. Pierwszy motocykl tej serii to Kawasaki W1. Stylistycznie Kawasaki podporządkowuje się rynkom eksportowym, dodaje elegancki zbiornik oraz sportowe błotniki. Serię W zaczęto określać jako kopię BSA A10. Nie była to prawda, firmy poszły w innych kierunkach, A10 miał większą średnicę cylindra i krótszy skok tłoka. Silniki Kawasaki dawały lepsze przyspieszenie i miały możliwość osiągania większej ilości obrotów na minutę oraz inny charakter pracy silnika. Mimo wchodzenia na rynki większych i wielocylindrowych silników w takich modelach jak BSA Rocet 3 czy Kawasaki Mach III, które były szybsze i miały lepiej „wyważone” silniki Kawasaki w 1968 roku wprowadza zmieniony model W2 Commander, oraz w 1972 roku model W3. Produkcja serii W kończy się w 1975 roku
Odrodzenie serii W zaczyna się w 1999 roku. Powstaję model W 650 który ma 676 cc, wałek rozrządu w głowicy, wykorbienie 360 stopni i nazwa rozpoczyna się na W. Kawasaki wraca do korzeni.
Więcej o W 650 niebawem ….

czwartek, 18 sierpnia 2011

Pierwsza trasa

Tak wiem, co zaraz pomyślicie. Trasa, 160 kilometrów, przecież to jak „nic”. Dla mnie osobiście dość spore wyzwanie. Może nie tyle ze względu na odległość czy czas spędzony w siodle, co na zupełnie nowe „środowisko” w jakim musiałem się poruszać.
Jako cel podróży obrałem Starogard Gdański, miejsce zamieszkania rodziców żony, potocznie zwanych „teściami”.  Jako, że teściowie jak powszechnie wiadomo są super, a do tego mój teść jest po części „prowodyrem” moich starań o uprawnienia do prowadzenia motocykla, wyjazd zapowiadał się ciekawie.  Teść jeździ na VTX 1300, uwielbia ten styl i nie do końca byłem przekonany czy mój wybór mu się spodoba. Nie powiem, że to najważniejsza rzecz na świecie, ale miło by było gdyby docenił mój gust. Oczywiście teściowie nie wiedzieli, że przyjadę na swojej Wiesi, to miała być niespodzianka.
Zaopatrzony w pełen bak paliwa, nie wiadomo czy teść nie wyciągnie na przejażdżkę po okolicy, odpaliłem maszynę o 9 rano. Pogoda idealna, w cieniu ok. 22 stopnie, lekko zachmurzone niebo, więc słońce nie przypalało nowicjusza.  Jako, że sprzęt na dotarciu, zalecane obroty do 3500, wybrałem spokojniejszy wariant podróży z Gdańska. Spokojniejszy oczywiście pod względem uzyskiwanych prędkości, ale już radości z jazdy raczej nie. Trasa przez Straszyn i Trąbki wielkie, to połączenie miłych prostych i świetnych zakrętów.
Godzina spowodowała, tak jak myślałem, że nie było zbyt dużego natężenia ruchu. Wiesia pokonywała trasę jak po szynach. Żadnego problemu z prowadzeniem, idealnie działająca skrzynia biegów, po prostu bajka. Sam nie wiem czego oczekiwałem po pierwszym motocyklu i przejechaniu 20 godzin na kursie, ale Wiesia przerosła te oczekiwania po wielokroć. Pierwszy postój, tak na chwileczkę, przed samym Starogardem. 50 kilometrów bez odpoczynku i w zasadzie bez zatrzymania. Piękne. Taka jazda to kwintesencja poruszania się motocyklem. Prędkość na poziomie 80-90 km/h, po prostu super, jedziemy i oglądamy świat. No i pierwsza większa mucha na kasku J. Nie myślałem, że aż tak będzie słychać.
Na początek miejsce pracy teściowej. Jak się za chwilę okazałe teść, podjeżdża także, a jakże swoim VTX. Okoliczni „starsi panowie” oceniają sprzęty, w czasie gdy my cieszymy się w trójkę z niespodzianki, jaką im sprawiłem. Ocena „panów” wypada zadowalająco, zarówno jeden jak drugi motocykl podobają się, na dłużej jednak przystają przy Wiesi. Pada pytanie, który to rok produkcji, bo wygląda tak podobnie jak „panowie” pamiętają  swoje pierwsze sprzęty. Spore zaskoczenie, kiedy słyszą, że 2011.
Staje się to co przewidywałem, teść zaprasza na obiad do Wirtów (piękne miejsce niedaleko Borzechowa jak będziecie w okolicy polecam http://pl.wikipedia.org/wiki/Arboretum_Wirty ) czyli mała przejażdżka po okolicy J. Jedziemy spokojnie jak przystało na klasę obu sprzętów, bardzo fajnie tak z kimś.
Po obiedzie, pożegnanie, ja wracam do Gdańska, teść do swojego domu. Czy spodobała mu się Wiesia, nie wiem, ale znając go już troszkę wiem, że dowiem się za jakieś dwa, trzy tygodnie jaki jest werdykt, jedno jest pewne podoba mu się to, że mam prawko i sprzęt i będziemy mogli czasem pojechać gdzieś razem.
W drodze powrotnej staram się jechać troszkę szybciej, nie tyle na prostych, co wchodząc w zakręty, tak aby wyczuć Wiesie jeszcze bardziej i nauczyć się czegoś nowego. Sprzęt nie zaskakuje ani razu, nadal jest stabilny i słucha się jakby znał mnie od lat. Przyjazd od domu z jedną przygodą zwaną koleina na 15 cm. Musiałem zmienić tor jazdy i w ostatniej chwili ją zobaczyłem, w tym momencie przemknęły mi czytane na nacie historie z koleiną w tle, lekko ciepło się zrobiło, a Wiesia na to …. Nic, pojechała dalej spokojnie wpadając w dziurę i dała znać tylko lekkim zakołysaniem i pracą zawieszenia.
160 kilometrów dało się we znaki pod domem, zsiadając z motocykla poczułem mięśnie, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Zmęczony, ale z bananem na twarzy wstawiłem sprzęt do garażu, aby po trzech godzinach pojechać z kolegą na wieczornego grilla do Tomka (instruktor w szkole jazdy) a jakże na motocyklach. Kolega kończył kurs ze mną i kupił Valkirię, piękna maszyna. Grill w towarzystwie byłych uczniów Tomka i Maćka minął w przyjemnej atmosferze. Przy okazji pierwsza jazda nocna po mieście. Ciężki, ale jeden z najlepszych dni w ostatnim czasie. Wiesia rewelacja !!!

.... dzień pierwszy cd ....

Wszystko się udało, ale dużo się działo. Najpierw jedziemy po dokumenty, później do Urzędu Miasta, rejestrujemy. Ubezpieczamy, na chwilę do domu, złapać oddech wypić kawę, wiecie jak fajnie jest w urzędach :)
Sąsiedzi jadą ze nami po odbiór, dziękuję im bardzo, przecież jeśli miałbym jechać w całym tym pancerzyku komunikacją miejską to bym się chyba ugotował :) I tu dochodzimy do jedynie słusznej szkoły, jeździmy tylko w odpowiednim ubraniu. Nie słuchajcie i nie podpatrujcie chłopców w krótkich spodenkach i adidaskach, to co mamy na sobie to jedyna "karoseria". Przy okazji chciałbym podziękować sprzedawcy ze znanego sklepu dla motocyklistów, miły Pan nie wciskał mi najdroższych ciuszków, bardziej skupił się na ich uniwersalności i wygodzie. Powtórzę jego słowa, może nie dokładnie, "pojeździsz sezon, zobaczysz czego chcesz i w czym chciałbyś jeździć".
Wracam do tematu :) Podbijamy kartę gwarancyjną, przykręcamy tablice i zaczynamy szkolenie z obsługi.

Szkolenie treściwe, przekazujące wszystkie niezbędne i podstawowe elementy obsługi motocykla. I tak połowy nie pamiętam, poczytam instrukcję, stres a może i ciężki dzień od rana dają się we znaki.
Pierwsza jazda. Teraz mam wrócić swoim już sprzętem do domu. Muszę przejechać przez całe centrum w szczycie. W sumie ok 15 kilometrów przez miasto. Pierwsze odpalenie, wcześniej oczywiście wyniesione z kursu nawyki, sprawdzam hamulce, światła i ustawiam lusterka. Jedynka, elegancko, parę razy ruszam i zatrzymuję się żeby wyczuć sprzęgło i hamulce. No to jazda w miejską dżunglę. Pierwsze 200 metrów i stres mija, wszystko odpuszcza, ten motocykl działa jak cudowny lek :) Biegi wchodzą idealnie, łatwo panuejmy nad oddawaną mocą, poprostu bajka. Mam uczucie jakbym jeździł na nim już dobre parę dni. A może to tylko efekt "podniecenia" :)
Dojeżdżam pod dom bez niespodzianek, czy nieprzyjemnych zdarzeń. Chwila odpoczynku, rodzinka i sąsiedzi oglądają sprzęt. Podoba się. No nie może być inaczej :) Ubrano włóż i dalej w trasę. Nie mogę nie chcieć jechać dalej, do zmroku jeszcze 2 godziny nie pada więc jadę.

Kiedy ruszam, nawet nie myślę gdzie pojadę, okazuje się, że podświadomie obieram kierunek do szkoły jazdy "Sokół", przy okazji dzięki dla Tomka i Maćka za dobre przygotowanie do egzaminu, polecam. Udało się są obaj. Moto się podoba i widać, a wiedząc jacy to zapaleńcy i entuzjaści motocyklowi ich zdanie ma dla mnie duże znaczenie.
Kolejny cel podróży nasuwa się jak poprzedni, intuicyjnie pędzę pokazać sprzęt mamie. Widać, że się boi o mnie, ale cieszy się ze mną i stara się tego nie pokazywać. W sumie dzień pierwszy kończę z 50 kilometrami na liczniku jazdy po miejskiej dżungli. Dziś wypad za miasto....
Na koniec "Wiesia" i ja :

środa, 17 sierpnia 2011

Dzień pierwszy ..

  .... to już dziś :) Wróciliśmy z urlopu. Jedziemy z żoną odebrać dokumentację od mojej "Wiesi", tak nazywają potocznie Kawasaki W 800.
To mój pierwszy motocykl. Sam nie wiem jak do tego doszło, mam już 36 lat i nagle zapragnąłem mieć moto ... Poszedłem na kurs, zdałem egzamin i zacząłem poszukiwania motocykla.
Z założenia miał to być motocykl niewielki, o małej pojemności i łatwy w prowadzeniu. Są dwie szkoły, zdroworozsądkowa i koleżeńska. Pierwsza mówi, kup małe moto i ucz się jeździć, druga kupuj moto docelowe i jedź. W czasie całych poszukiwań przyświecała mi pierwsza. Poszukiwania zacząłem od "małolitrażówek" dostępnych na rynku.
Zdziwienie ogromne, nowe ćwierćlitrówki kosztują prawie tyle samo co sześćsetki. Wyjątek CBR250R - no to jadę się przymierzyć. Wsiadam, małe, niskie ale wygodne. Koleś z salonu mówi mi, że to będzie za mało, o pojawia się druga szkoła, proponuje CBF 600 N. Wsiadam, super, zero uczucia dużej masy ( Wy też to mieliście, strach przed masą po kursowych Honadch i Yamahah ?), wszystko wydaje się ok. Właściwie zapada decyzja .....
Po paru dniach jedziemy do teścia, ma VTX 1300, zasiadam za sterami, mówi żebym sobie ruszył, puszczam sprzęgło, bez gazu, jedzie, ale fajnie. Nie kupuj niczego małego, może nie od razu 1300 ale zapomnij o 250, moc musisz czuć. Kolejna lekcja szkoły numer dwa :)
W ostatnim tygodniu przed urlopem jedziemy z żoną zweryfikować wybór CBF'a (teść mówi, że nie robi to na nim wrażenia, lubi crusiery, nie dziwie mu się, ale przecież to ma być moje moto). Wpadamy do harleya, oglądamy Sportstera, niby fajny, ładny ale uczucie masy uciekającej spod tyłka jakoś mnie zniechęca. Jedziemy obejrzeć "używki" stoi tam piękny Triumph America. To mi się podoba, klasyka, ale z możliwością przejechania się po mieście. Podnóżki wysoko no i ten wygląd, coś pięknego. Moto trzy letnie, przywiezione z wysp. Niestety coś mi się nie podoba, z bliska wygląda jakby miał 10 lat, wyspiarska pogoda zrobiła swoje :(
Jedziemy dalej do Kawasaki, tam przymierzałem się do Vulcana 900, było nieźle, a cena też dobra. Wchodzimy do salonu a tam:

Kawasaki W 800 ...... no i ugotowany. Czytałem o nim, wiedziałem, że jest, ale na żywo, rewelacja. Siadam, testowego nie mają, masa, pozycja, uczucie komfortu wszystko jest ok. No i to jak wygląda. To jest to !!!. Pod wpływem emocji wpłacam zaliczkę, on będzie mój .....
No i dziś ma być. Jak widać wygrała szkoła numer dwa. Zobaczymy jak zacznie się ta przygoda i czy nie przesadziłem, ale z tego co już wiem, jest to motocykl polecany na innych rynkach dla nowicjuszy i powracających do motocykla. Oby mieli rację :)