wtorek, 29 kwietnia 2014

Dzieje się ...

... oj dzieje. Dlatego też tak długa przerwa w dostawie nowych wieści ze świata W i CRCP.
 Szczerze, projekt CRCP pochłonął mnie totalnie, prawie każdą wolną chwilę poświęcam temu tematowi. Planowana mała imprezka na 31 maja, stała się spora imprezą o zasięgu większym od spodziewanego. Jak na razie pracujemy nad reklamą i ściągnięciem jak największej liczby gości, ale już niedługo zacznie się praca nad szczegółami, które kosztują masę uwagi.
 Na całe szczęście pogoda dopisuje, więc musi się znaleźć czas na sama jazdę i sporo tego było, patrząc na możliwości czasowe. Zacznijmy od świąt. W Wielką Sobotę umówiliśmy się na mały wypadzik. Standardowo spotkanie wyznaczyliśmy przy De Luxe, tam mała czarna i w drogę. Za pierwszy cel obraliśmy Westerplatte.Szybka przejażdżka przez miasto i byliśmy na miejscu. Chwila odpoczynku i dobija do nas Szymon z Wojtkiem, po chwili namysłu zapada decyzja, lecimy na Wieżycę. Kaszuby o tej porze roku są przepiękne, zresztą o każdej są :), wybraliśmy trasę przez Przywidz, trochę dłuższa, ale zdecydowanie przyjemniejsza. Po dotarciu do celu mały spacerek i .... Michał nie ma sprzęgła. Sprzęt odpala, ale po wrzuceniu biegu sprzęgło cały czas trzyma. W sprzęcie Michała już po drodze sprzęgło się ślizgało, ale dojechaliśmy bez przeszkód, a tu taka niespodzianka. Na szczęście były narzędzia i na miejscu naciągnęliśmy linkę sprzęgła, to wystarczyło, aby moto było zdalne do powrotnej jazdy. W tym momencie zapadła decyzja, Michał w eskorcie Artura i Krzysia lecą do domu, Szymon, Wojtek i ja jedziemy do Kowala. Szymon drugi pognał na spotkanie ze swoją damą w kierunku Kościerzyny.
 W drodze powrotnej zajechaliśmy na pyszne pierogi i w spokojnym tempie udaliśmy się na garaż do Kowala. Na miejscu zastaliśmy rzeczonego oraz Prezesa, grzebiącego w asyście właściciela, w silniku Ravena. Po chwili zawitał Darek oraz Dominik. Koło osiemnastej mojej żonie puściły nerwy i dala delikatnie do zrozumienia, że czas już wracać do domu, z czym zgodziłem się nie protestując :)
 Wracając minęliśmy się jeszcze z Arturem i Sylwią, którzy w raz z Darkiem skończyli dzień na skwerze. No i tak właśnie wyglądała Wielka Sobota, czyli w mega towarzystwie i z nawiniętymi kilometrami.
 Niedziela spędzona równie sympatycznie ale jak najbardziej tradycyjnie, natomiast poniedziałek to już powrót do śmigania i lansowania z przewagą tego drugiego.
 Tego dnia pod Ergo Areną odbywała się impreza Trójmiasto Klasycznie, ponieważ mamy ochotę być w miarę rozpoznawali w środowisku, postanowiliśmy większą ekipą zajechać i się przedstawić.Wzbudziliśmy spore zainteresowanie i rozdaliśmy trochę ulotek. Pogoda nie rozpieszczała, więc zamiast długiej trasy dzień zakończyliśmy wizytą w pubie Wild Dogs (gdańskiego klubu FG). Sympatyczne przyjęcie, dobra kawa i najzwyklejsze w świecie frytki smakowały wybornie. Jak już wiecie pojawiła się kamerka, więc każdą przygodę postaram się okrasić filmem, niestety stworzenie czegoś co da się obejrzeć, to także masa czasu, ale satysfakcja jest :)


 Prawie cały tydzień upłynął na dojazdach do pracy na moto, był trening i wygrany mecz, pojawiłem się tez w końcu na meczu Trefla (na to już kompletnie nie starcza czasu) i przyszedł weekend.
 Sobota 8:15 Wychodzę z domu
             8:30 Jestem pod Auchan -tak się umówiliśmy, Szymon już jest.
             8:40 Pojawia się Darek i nowa koleżanka oraz Krzyś
             8:50 Pojawia się Paweł
             8:55 Startujemy do Szopy Piotra, to tylko około 50 kilometrów na 9 mamy być ...
  Udaje nam się dojechać z małym opóźnieniem, ale jesteśmy, cel, omówić jakie sprzęty Piotr ma zabrać na event. Przy okazji oglądamy nowe nabytki, znów głowa boli, jakie cuda on znajduje. Wszystko omówione, kawka i lecimy dalej. Szymon wraca do domu, Paweł zostaje finalizować swój zakup, reszta udaje się do Kościerzyny na MOTO SERCE. Pogoda przednia, luz, słoneczko, piasek po kostki i ,,, gleba. Na szczęście przy prawie zerowej prędkości, nic się nie dzieje ani sprzętowi ani mi, ale ... w drodze okazuje się, że owiewka się odkręciła, więc 30 minut stracone (trzeba odkręcić lampę i na nowo dokręcić owiewkę). Z opóźnieniem ale już bez przeszkód docieramy na miejsce.Ciężka głośna muza, oczekiwanie na jedzenie przedłużające się w nieskończoność oraz miła atmosfera i znajomi. Po godzinie spadamy do domu, już czas :) Obiadek i na chwilę na garaż do Pawła, tam grill i cola. Czas do domu na wino ze swoja dziewczyną.        ( Spalanie po modyfikacjach, w trasie 3,9 litra !!! )
 Niedziela to już inna bajka, ale pisać nie będą, bo wszystko zobaczycie, a było mega.



 Na koniec jeszcze dwa tematy.
1. Czasu do zlotu W coraz mniej, Ci którzy jeszcze nie zarezerwowali miejsc, śpieszcie się :)
2. CRC Poland ma już wpis w KRS, teraz czekamy na oficjalne ogłoszenie i startujemy z reszta obowiązkowych rejestracji.

 Następny wpis w całości poświęcę imprezie, temu jak idą przygotowania i co tam w trawie piszczy :)
LWG      

środa, 16 kwietnia 2014

W obrazie siła ...

... już spieszę wyjaśnić o co w tym chodzi. Post właściwie  w całości będzie się opierał na obrazach, acz każdy wyjaśnię, skąd i dlaczego się pojawia :)
 Zacznijmy od rocznicy ślubu, tak mojej, znaczy naszej. Kiedyś pokazałem żonie śliczną filiżankę z pojawiającym się napisem pod wpływem ciepła. Po polsku znaczył "miłej jazdy". Jakież było moje zaskoczenie, kiedy w prezencie otrzymałem to :

 Jak widać moja ukochana poszła dalej, prezentując na kubku moją jazdę. Od tego dnia to jedyny kubek do kawy, którego używam. Jeszcze raz dziękuję Skarbie.

 Pozostając przy prezentach. Ponownie moja żona już w zeszły piątek, dokładnie na tydzień przed urodzinami (to dla tych, którzy chcą mi złożyć życzenia) sprawiła mi kolejną niespodziankę. Otóż dostałem kamerę Go Pro, abyśmy mogli kręcić filmy z naszych jazd. Swój test przeszła już w niedzielę, na wspólnej wyprawie CRC Poland. Kręci się samo, ale zrobić z tego jakiś film, to już większa sztuka i niezbędny czas. Wczoraj filmy miały swoją premierę. Jeden dłuższy i drugi bardziej dynamiczny, który prezentuję.


Ponownie podziękowania :*

No i trzeci obraz na dzisiaj. Plakat naszej imprezy na 31 maja. Jeśli chcecie udostępniajcie, i przekazujcie dalej. Wszystkich chętnych na imprezę zapraszam, będzie moc. Przy okazji patronem medialnym imprezy została Motormania.





To już koniec dzisiejszego wpisu, jak widzicie słów mało, ale przeczytanie całego zajęło Wam około 10 minut :) (zakładam, że dwa razy obejrzeliście film, a 5 minut podziwialiście kubek)
LWG i do zobaczenia na trasie.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Dwa weekendy dobrego latania

 Z samego tytułu już wynika, że czasu na pisanie było mało. Na tyle mało, aby w zeszłym tygodniu powstała jedyna notka i to dotycząca jedynie sprzętu. Ale tak naprawdę od tego sprzętu poprzedni weekend się zaczął oraz miał swoją kontynuację aż do następnego niedzielnego popołudnia.
 No to zaczynamy. Sobota 29 marca, jak zwykle w weekend wstajemy o 6 rano, po co pospać. Spacer z psem, śniadanie, kawa i necik. No dobra ale co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem. Żona na zajęcia, więc ja no moto, szybka decyzja, jadę odebrać swój kask z Marvela (tak ten o którym już pisałem). W końcu następnego dnia mamy jechać na Jajcarnię, trzeba w nowych :)
 Ostatnia przymiarka, Grzesiu serwisant dosiada Wiesi po modzie, ale to już wiecie, odbieram moto i lecę do Pawła "Prezesa" Kamienia. Pogawędka, ostatnie omówienie tematu niedzielnego wyjazdu i do domu. Tym razem po żonę. Kaski z założonymi szybkami, trochę za zimno bez a i test z szybką się przyda, wsiadamy na moto, pierwszy raz w tym roku razem i długa. No może nie Długa, ale lecimy na starówkę. Z okazji rocznicy ślubu mamy ochotę na lody z Misia. Jakie straszne było nasze rozczarowanie, kiedy okazało się, że Miś nie otworzył jeszcze swoich podwoi. No dobra, jedziemy 100 metrów dalej i tam sesyjka, zdjęć nie będzie, było w poprzednim wpisie :) W sumie przejechaliśmy z 50 kilometrów, zahaczając o Moto Akcesoria i Sopot. Kaski zdały egzamin i zapadła decyzja, że lecimy w nich nazajutrz.
  Niedziela, powtórka, my chyba spać nie możemy, tym razem wstaliśmy całe 30 minut później. Rytuał powtórzony, pies, kawa, śniadanie, tym razem z opcją na ostatnie przygotowania do wyjazdu. Jajcarnia to taki szczególny zjazd motocyklowego światka. Nie ma tu podziałów i z założenia wszyscy są serdeczni. Oczywiście, kluby dalej stoją z klubami, chłopcy na ścigaczach palą gumę, ale ogólnie dzięki "kościelnej" organizacji i pierwszym oficjalnym spotkaniu w tak dużym gronie nie zauważa się tego wcale a wcale :)
 Swój pierwszy raz na Jajcarni miałem dwa lata temu, nie jest to żadne osiągnięcie, patrząc na historię tych spotkań, a w zeszłym roku nie udało nam się pojechać. Tak więc to nasz drugi raz, ale nie wiem czy nie najważniejszy, a mamy mieć zamiar ich jeszcze wiele. Ważny, bo po raz pierwszy nie czułem się samotny z motocyklem takim jak mój. Pod szyldem CRC Poland zorganizowaliśmy wspólny wyjazd spod DeLuxe.
 Naprawdę kolejny raz byłem zaskoczony ilością ludzi, których łączy ten sam klimat. Niektórych widziałem po raz pierwszy, nie mam nawet pojęcia skąd się dowiedzieli, ale nie miało to znaczenia.W sumie ruszyło ponad 30 maszyn, w tym typowe cafiaki, triumphy, motoguzzi i paru ludzi na innych sprzętach ponieważ ich cafe się robią.
 Przypadł mi zaszczyt prowadzenia tej tak różnorodnej grupy, co okazało się nie lada wyzwaniem. Kontrolowanie tempa, przyspieszanie na wyjściu z zakrętu, później zwalnianie tak aby grupa doszła. Zatrzymywanie na późnym zielonym, kiedy wiedziałem,. że zaraz światło się zmieni i pół grupy zostanie na światłach. Do tego obserwowanie w lusterkach całej grupy, ach działo się, na szczęście część ludzi umiała zamknąć rondo czy wyjazd. Problem pojawił się na ostatnim rondzie w Jagatowie, gdzie dobiła jeszcze jedna grupa i w tym momencie straciłem kontrolę, którzy moi :)
 Wielu z nas przed wyjazdem obawiało się jak wyjdzie, wyszło dobrze i bezpiecznie mimo nie do końca legalnej kolumny. Następnym razem będzie jeszcze lepiej i tak dojdziemy do perfekcji. Dla przypomnienia, na wspólny wyjazd nie spóźniamy się i przyjeżdżamy zatankowani :)
 Sama Jajcarnia, przebiegła w standardowym schemacie. Każdy poszedł w swoją stronę, spotkał znajomych i rodzinę, nam udało się spotkać masę i jednych i drugich, zjadł grochówkę, posłuchał kazania i wrócił na miejsce postoju. Parę godzin jednak minęło, aż w końcu zebraliśmy się w drogę powrotną. Tym razem w mniejszym gronie, część musiała wracać wcześniej a część została na dłużej. Przed wyjazdem ustaliliśmy, że lecimy do Prezesa na grilla. My zabawiliśmy tam półtorej godziny, ale niektórzy zabawili do późnego wieczora. O reszcie niech opowiedzą obrazy :
https://plus.google.com/u/0/photos/106338945320253552848/albums/5997677222912985409

 ... i tak minął tydzień, bez dnia na motocyklu. Zimno było jak .... Na szczęście weekend przyniósł poprawę pogody. Sobota miała być stracona dla przygody, jednak zbieg okoliczności i poprawa pogody umożliwiła krótki wypad za miasto. Tym razem kask został pozbawiony szybki i pojechałem tylko w okularach i chuście. Do 17 było ok, ale później zrobiło się ciut za zimno. Prędkość do 80 km/h była optymalna przy 90 podwiewało tak mocno pod okulary, że można było tak przejechać paręset metrów.
 Niedziela to już planowy wyjazd, w sumie spędziłem na moto 6 godzin z przerwami na wizytę u Prezesa, i wyjazd z nim i Arturem do Kowala, gdzie pożyczyłem gogle, no i zjawił się Darek. Wyjazd z Gdyni do Łapina i latanie w koło komina. W sumie około 150 kilometrów w przemiłym towarzystwie i ładnej pogodzie. No dobra, a co dały gogle, oprócz +10 do lansu, prędkość przelotowa 120 km/h nie jest żadnym problemem. Czuję się w nich dobrze, choć pierwsze metry były "dziwne". Klamka zapadła, kupuję :)



 Weekend bardzo udany i zapowiadający jeszcze nie jedną przygodę we wspólnym gronie.
 Na zakończenie, dzięki Tomkowi B i Marcinowi. zmieniam image, z czarnego na brązowy, pierwszy element nowego ubioru odbieram już jutro, następny niedługo. Postaram się na dniach przedstawić co nabyłem i skąd taki wybór. A tym czasem ...

LWG


czwartek, 3 kwietnia 2014

Nowe kaski

 Poprzedni weekend okazał się obfity w wydarzenia i przygody, najważniejsze jednak, że był ciepły i bezdeszczowy. No dobra, ale od początku....
 Zacznę od kasków. Od dłuższego czasu "chodził" za mną typowy kask w stylu vintage. Problem był tylko jeden, moje Skarbie, twierdzi, że kaski powinniśmy mieć takie same. Hołdując tej zasadzie, zarówno w poprzednich przypadkach, tak i w obecnym, szukałem czegoś co spodoba się nam obojgu i ba będzie spełniało swoje funkcje. Ustaliłem, że zostawiamy Shuberty C3, natomiast pozostałe sprzedajemy.
 No dobra, ale klasyczny, to otwarty i bez szybki z możliwością założenia gogli, albo okularów, szmata na twarz i jazda. To by chyba nie przeszło, oczywiście krótka trasa tak, ale żona woli jednak mieć twarz osłoniętą. Czyli jest opcja, klasyk z szybką buble. No niestety, szybki tak, ale większość rozsądnych cenowo kasków jest w wymiarze "standard". Nie wiem jak to rozumieć, ale ryzykować nie chciałem.
 No i pewnego razu natknąłem się na ... Caberga Freeride. Cały bajer tego kasku to możliwość wyciągnięcia zaślepek z boków kasku i wkręcenie za pomocą śrubki i dwu ładnych podkładek długiej szyby. Kolejną zaletą jest waga, jest to najlżejszy klasyczny kask na rynku (800 gram), spełniający europejskie normy bezpieczeństwa.Do tego masa ciekawych malowań.


Ponieważ w 2013 roku była to nowość, najtańszy czarny mat kosztował ponad 800 zł. W okresie zimowym udało mi się znaleźć czarny mat za 480, a czarny mat z gwiazdą za 520. Tak więc mamy te same kaski w innym malowaniu :)
 Przez weekend przejechaliśmy w tych kaskach z 200 km, pierwsze wrażenie, bardzo dobrze wykonane, przyjemna wyściółka i dobre dopasowanie. Troszkę chyba za dobre, bo po dłuższej jeździe oboje czuliśmy ucisk na uszy. Pewnie kwestia ułożenia, o czym będę dawał znać. Na ten moment z zakupu jestem zadowolony i czuję, że te kaski pozostaną z nami na dłużej. Czas kupić gogle ...
 Jeszcze jedna fotka z naszej rocznicowej, sobotniej przejażdżki.


Już niedługo relacja z Jajcarni :)
LWG