poniedziałek, 27 maja 2013

No i po zlocie...

Na ten moment nie jestem w stanie opisać nic więcej, niż to, że było fajnie, bardzo fajnie. Na opisanie wydarzenia, podróży i wszystkiego w około będzie czas. Muszę teraz zebrać myśli :)
Obowiązki organizatora lekko wyczerpały, więc wybaczcie i poczekajcie na relację. Jeśli ktoś ma ochotę napisać parę słów od siebie na temat tego co zastali i jak się bawili, ślijcie na meila, a na pewno w tekście znajdą się oryginalne wstawki waszego autorstwa ( słów krytyki także nie wytnę).
Już niedługo relacja .......

piątek, 17 maja 2013

Tydzień do zlotu ....

.... tyle czasu pozostało do spotkania. Szczerze, czekam już aby wsiąść na moto i poznać w końcu ludzi, z którymi mam kontakt od ponad roku, a w życiu się nie spotkaliśmy.
Ostatnie parę tygodni spędziłem na organizacji naszego spotkania i wydaje się, że wszystkie przygotowania mają się ku końcowi, dopinam tematy przy znaczącej pomocy Tomka i mam nadzieję, że wszystko się uda.
Wiem też, że pewnie można by lepiej, więc jeśli coś nie wypali do końca nie szczędźcie słów krytyki :)
Już w tym momencie chciałbym podziękować firmom Marvel Kawasaki z Gdańska i Cafer Racer z Warszawy, za okazaną pomoc, po imprezie na pewno zrobię to jeszcze raz.
 Do zobaczenia za tydzień :)
LWG
PS. W sobotę 25 maja, gdy będziemy poznawali uroki okolicy, rozpocznie się "święto" motocyklistów, czyli najbardziej znany na świecie wyścig uliczny Isle of Man TT, więc data naszego zlotu nie jest do końca przypadkowa :)


czwartek, 9 maja 2013

Udany długi weekend.

Jak już wiecie 1 maja był wypadzik do Sianowa. W czwartek 2 maja, spełniałem obowiązek społeczny i byłem jednym z niewielu, a na pewno w mniejszości, który poranne kroki skierował do pracy. Piątek na Pomorzu przywitał nas słonecznie, ale zarazem wietrznie i chłodno. Ten dzień nie nadawał się do jazdy, a już zdecydowanie do jazdy turystycznej. Czas poświęcony na ogrodowe porządki, przeplatałem myślami o tym, że jazda do Sąsieczna, w celu sprawdzenia miejscówki zlotowej, odbędzie się puszką.
Sobotni poranek wita słonecznie, dość chłodno ale prawie bezwietrznie. Spacer z psem utwierdza w przekonaniu, że wyprawa odbędzie się na moto. Szybki wgląd w prognozę pogody dla Torunia, i oznajmiam żonie "lecimy na moto". Z lekkim ociąganiem i brakiem zdecydowania zgadza się i przygotowuje do trasy ponad 400 kilometrów po polskich drogach. To nie tylko najdłuższy jednodniowy wypad razem, ale także mój osobisty rekord dnia.
O dziewiątej Wiesia objuczona sakwami rusza w drogę kierowana wspólnymi bardzo zgranymi, mimo długiej przerwy, pracami ciał na zakrętach. Lekki chłodek nie przeszkadza, a nawet sprzyja dłuższej trasie. Wybieramy starą jedynkę, nie chcemy zwiedzać kraju przez ekrany na autostradzie. Dawno też nie jechałem tą trasą, a nigdy na moto. Jak się okazuje wybór doskonały w sobotni poranek, w środku długiego weekendu, ruch prawie zerowy. Tempo w granicach przepisów pozwalających na poruszanie się w naszym pięknym kraju, bez ryzyka, za to w tempie pozwalającym na zauważenie pięknych okoliczności przyrody. Pierwszy przystanek na stacji w Gniewie, cel zatankować. Szybka fajeczka, przeliczenie spalania (w jeździe mieszanej 50/50 miasto trasa spalanie 4,3) i lecimy dalej, chcemy jeszcze przejechać przez Toruń, więc szkoda czasu. Do tego momentu stan psych-fizyczny doskonały.
Odcinek z Gniewu do Torunia pokonujemy w troszkę większym tłoku na drodze. Stan nawierzchni asfaltowej wraz ze zbliżaniem się do Torunia, niestety troszkę gorszy, a to zmusza do zwolnienia tempa. Wolniej, ale docieramy do Torunia na 11:30, mamy tylko pół godziny, bo umówiłem się z właścicielką Daglezjowego Dworu w samo południe. Szybka fota, zamieszczę jak dostanę od żony, fajeczka i w drogę. Bez GPS i tak lekko na czuja kieruje się na Warszawę, byle dostać się na 10. Jadę zupełnie na pamięć z mapy, ale coś mi się nie podoba. Chwilka na bocznej drodze, odpalam smartfona, nawigacja i okazuje się, że za niecały kilometr mam skręcić w prawo. No ładnie, a to wszystko z głowy :)
Po owym kilometrze docieramy do Oborowa i skręcamy na Osiek. Tutaj niestety droga staje się zdecydowanie nieprzyjemna. System naprawy polegający na wysypaniu asfaltu w postaci pozwalającej na jego wgniecenie w dziury po zimie, powoduje powstanie niezliczonej ilości rowków, które dla motocykla staja się torami jazdy. Prędkość spada do 40-50, a i to czasami wydaje się za dużo. Przez stan drogi spóźniamy się pięć minut, ale już na wjeździe na posesję wiemy, że to miejsce jest piękne i wybrałem zupełnie przez przypadek fajną miejscówkę.
Moto zostawiamy na parkingu i kierujemy się do części hotelowej, po drodze mijamy korty, dom mieszkalny z pięknymi magnoliami i dalej prosto do hotelu z restauracją. Po prawej na trasie widać za huśtawką miejsce na grilla i naszą kolację. Pod samym budynkiem hotelu mają szeroki pas drogi z pozwoleniem na parkowanie na nim naszych maszyn.


  Właścicielka, przesympatyczna Pani podejmuje nas kawą i herbatą. Po omówieniu szczegółów, robimy małą rundkę po posiadłości, która jest bardzo duża. Są boiska, spory kawałek trawy, zagroda dla dzików i restauracja w budynku hotelowym.
Na zdjęciu powyżej perspektywa z boisk. Po prawej dom mieszkalny, po środku wiata z grillem a po lewej część hotelowa.
Po spacerku wracamy na obiad. Menu nie jest obszerne, ale za to bardzo konkretne. Dania wyglądają na dopasowane do charakteru miejsca. Pani poleca dziczyznę, ale to tym razem mam ochotę na zwykłego schabowego z ziemniakami i młodą kapustą, żona wybiera polędwiczki w sosie z grzybów leśnych. Porcje są zacnych rozmiarów a zapiekana młoda kapusta to poezja smaku. Po obiedzie przychodzi lekkie rozleniwienie, ale trzeba wracać. W żaden sposób nie odczuwam ponad 200 w siodle, ale to połowa trasy.
W drodze powrotnej jedziemy do Osieka, umówiłem się tam z Wojtkiem, miejscowym motocyklistą, który zaoferował nam pomoc w organizacji ciekawej trasy przejazdu podczas zlotu. Bardzo sympatyczny motonita, zaproponował bardzo fajną trasę, która mam nadzieje, przypadnie wszystkim do gustu. No cóż, fajnie, miło i sympatycznie, ale czas wracać.
Wracamy tą samą drogą, czyli do Oborowa i krajową 10, ale z niej już nie do Torunia, ale skrótem przez Łysomice na krajową 1. Tankowanie w Chełmnie i odczyt spalania na trasie 4 l/100 km i to bez przesadnego oszczędzania i kawałka przez Toruń, gdzie światła a właściwie ich regulacja nie należą do najlepszych.
Za Świeciem postanawiamy wskoczyć na autostradę, zdecydowanie przyspiesza powrót, ale utrzymywanie wysokich prędkości i nudna trasa zmusza nas do chwili odpoczynku w połowie drogi. Jeszcze dwie wady autostrady, wysokie spalanie około 5 litrów i koszt za przejazd jak za samochód osobowy.
Po dwu i pół godziny od wyjazdu z Osieka meldujemy się w domu. Mimo przejechania ponad 400 kilometrów samopoczucie bardzo pozytywne, a wieczór przy szklaneczce piwa nie jest problemem.
Niedziela rozpoczyna się dla mnie pobudką o 3:20, na czwarta jadę po młodego, który wraca z Łodzi. Po powrocie jeszcze na chwilę do wyrka, pobudka, szybkie ogarnięcie spraw domowych i jedziemy na PGE Arenę. Odbywa się tam festy organizowany przez hospicjum dla dzieci. Wspomagamy jak możemy takie akcje także i tym razem meldujemy się z ekipą z M3M.

 Dwie godzinki i postanawiamy wyskoczyć na Westerplatte. I tam jedyny cień na całym weekendzie, Leszek ma parkingówkę. Samochód zajeżdża drogę motocykliście bez kierunkowskazów. Mimo szybkiego hamowania i manewru wymijania, dochodzi do kontaktu. Motocykl Leszka po kontakcie z krawężnikiem nie nadaje się do dalszej jazdy.
Czas oczekiwania na załatwienie formalności i wymyślenie sposobu na przetransportowanie moto spędzamy na miłej, w stosunku do sytuacji, rozmowie.
Weekend kończymy na sushi w http://newkansaisushi.pl/ , gdzie dla wszystkich motocyklistów, po okazaniu dowodu rejestracyjnego na moto, otrzymujemy 40 % rabat. Ale nie o rabat chodzi, ale o dobrze i smacznie przyrządzone sushi.
Za wyjątkiem przykrego zdarzenia na parkingu weekend można uznać za bardzo udany. Po raz pierwszy tak długa trasa, która pokazała, że śmiało można śmigać o wiele większe odcinki na W 800, oraz fajne miejsce na zlot i zakończenie z charytatywnym akcentem. Czego chcieć więcej jeśli ma się moto, żonę dzielącą pasję i piękną pogodę.
LWG

piątek, 3 maja 2013

Motomajówka w Sianowie.

1 maja, niegdyś Święto Pracy hucznie obchodzone i uświęcone (akurat to słowo nie pasuje) pochodami i litrami wypijanej wódki i piwa. Tak pamiętam lata swojego dzieciństwa i ten szczególny dzień. Dziecko odbierało te chwile z radością i zaciekawieniem, ale część społeczeństwa w tamtym czasie była "anty".
Dziś to święto odbieramy inaczej, bardziej jako część "długiego weekendu", niż dzień wolny dla ludzi pracujących.
Po raz pierwszy w tym sezonie, postanowiliśmy z żoną uczcić ten dzień na swój sposób. Księża zorganizowali wspólny wyjazd na moto, w kierunku parafii w Sianowie.
Poranek przywitał pięknym słońcem i bezwietrzną pogodą. Mimo chłodu, żona decyduje się na wyjazd, ale ilość rzeczy które udało jej się na siebie założyć zadziwiła. Wspólny start odbywał się o 11 z Żukowa, ale my byliśmy umówieni z Adamem na 10:30. O czasie Wiesia wyprowadzona z garażu, rozgrzana i po raz pierwszy w sezonie przygotowana do jazdy we dwoje. Startujemy.
Po pierwszych metrach przyznaję w duchu rację żonie, dobrze, że założyła parę warstw więcej, wcale nie jest za ciepło i czuć jeszcze chłód poranka. Przed Żukowem mega korek, na szczęście my na jednośladzie, a kierowcy samochodów nie stwarzają problemów (piszę to już po raz ....). Na stacji czekają już motocykliści wraz z maszynami. W sumie spod stacji startuje o 11:15 naście maszyn. Nie jest na za wielu, ale i tak jazda razem to fajna sprawa. Tempo w jakim poruszamy się do Sianowa, nasuwa mi jedną myśl, tyle to mi chyba "W 800" palił zaraz po tym jak go odebrałem. Wolno, bez przyspieszeń docieramy w końcu do parafii. Nigdy nie byłem w tym kościele, a warto. Nie jest to zwykły kościół a sanktuarium o czym później.
Msza rewelacyjna, bo krótka, z szybkim kazaniem o jasnym przesłaniu. Jedźmy ostrożnie i oby tak do końca sezonu i w każdym następnym. Gdyby kazania i msze były tak krótkie i tak czytelne, może odwiedzałbym kościoły częściej. Mszę przerwał mi szwagier, który postanowił podjechać i zobaczyć się z nami.

Po mszy szybki przeskok do Stryszej Budy, gdzie znajduje się Kaszubski Park Miniatur. Ciekawe miejsce, ale wejściówki wyceniłbym na 5 zł. a nie na 12. Mimo tego parking pełen a i zwiedzających sporo.
 Po tej miejscówce szwagier postanawia wracać, my z większością lecimy do Chmielna na obiad. Stołujemy się w http://www.checzukaszebe.pl/ nad samym jeziorem. Ceny przyzwoite, miejscówka piękna. Większość zamawia dania kuchni regionalnej. Jeden z księży proponuje rzucanki i prawie wszyscy idą w ciemno. Ja zamawiam rosół i grucholce (jak się później okazuje to takie lokalne duże pyzy ziemniaczane).  Rzucanki to delikatnie rzecz ujmując porażka, a rosół uratował mój żołądek na czas oczekiwania.
Po jedzonku, większość jedzie razem do Gdańska, a część rusza jeszcze na Wieżycę. My lecimy do domu. Kolejny udany wypad z ludźmi z M3M za nami.
Warto zobaczyć: Sanktuarium w Sianowie - Cudowna figurka "Legenda mówi, że figurkę otoczoną niebiańskim blaskiem znaleziono w paprociowym krzaku. Zaniesiono ją do krzyżackiej kaplicy w Mirachowie, jednak 3-krotnie wracała do Sianowa, gdzie odczytano to jako znak Boży i wybudowano Jej świątynię. Sama figurka dwukrotnie cudem ocalała z pożarów sianowskiej świątyni." - po resztę historii i ciekawej architektury zapraszam do Sianowa.

Mały update, zdjęcie od sympatycznej Pani podążającej za nami samochodem :)